ďťż

Coś się kończy, coś się zaczyna.

Baza znalezionych fraz

Futbolin

*Powoli zbliżała się północ. Samotny jeździec właśnie przekroczył rzekę, korzystając z mostku, po czym cmoknął cicho przesuwając lejce i skręcił w kierunku samotnej chatki która nad nią stała. Dość sprawnie kierował wierzchowcem, co sporej liczbie osób mogłoby sprawić sporo problemów, gdy by tak jak on, jechały bez pochodni, w noc w której księżyc tylko na chwilę wyłaniał się spod gęstych chmur. Co chwile z chrap konia wydobywała się chmurka powietrza, wszak noc nie należała do najcieplejszych. Okryty był płaszczem z kapturem zaciągniętym na głowę i rękojeściami dwóch mieczy wystającymi po obu stronach jego bioder.
Przybył na umówione spotkanie...*


*Podwórze pozornie trwało w bezruchu. Nie szczekał żaden kundel, żadne cienie przemykały pod ścianami obejścia. Drewniana brama jak i znajdująca się nieopodal furtka wyglądały na zamknięte, choć nie na kłódkę. W oknach chatki nie paliło się światło. Jedynie z komina ulatniała się wąska smużka dymu.*
*Po pewnym czasie konnej wędrówki, w końcu dojrzał samotną chatkę nad rzeką. Przystaną na chwilę i rozejrzał się po jej okolicach, po czym po chwili ponownie ruszył w jej kierunku.
Gdy w końcu podjechał do celu swej podróży przystanął ciągnąc za lejce w swoją stronę, tak aby koń w miejscu stanął. Zsiadł, poprawił płaszcz, lewą ręką trzymał teraz konia za uzdę, a drugą swobodnie wisiała w powietrzu jedynie poruszając się z godnie z jego ruchami.
Podszedł do bramy szukając czegoś co mogło by ogłosić jego przybycie...*
*Przy bramie zaś nie tylko nie było owego czegoś... Ba nie było nawet psa z kulawą nogą! Cisza i spokój totalny bezruch.*


*Była już północ, a o tej porze miało się odbyć spotkanie. A tu nawet chędożonego ciecia nie ma co by miał bramę odtworzyć i gościa chociaż skinieniem głowy przywitać. Z lekka zniesmaczony tą sytuacją, spojrzał na miejsce połączeni, po czym wymierzonym kopniakiem trafił w środek bramy.
Nie miał zamiaru czekać aż go ktoś raczy wpuścić do tej zapuszczonej chałupy.*
*Brama jak to brama, chędożona czy nie, ale nie uznała za stosowne rozewrzeć się i wpuścić gościa. Znać trzeba było czegoś mocniejszego niż byle kopniaka by ją pokonać. A i drewno mocne było, może nawet specjalnie wzmacniane? Fakt, iż osobnik ów co to był tak mało cierpliwy jedyne co mógł w ten sposób osiągnąć to obolałość własnej kończyny. Bo jak na razie efektu żadnego innego nie było. Nie mógł on wiedzieć, iż od jakiegoś czasu przez dziry między deskami stanowiącymi ścianę stodoły baczenie na niego miał pewien spiczastouchy ciemnoskóry młodzian. Ani, że owe szpary były na tyle pokaźne, iż dało się tamtędy przecisnąć pocisk jakim niewątpliwie był bełt kuszy lub rzutka.*
*Cofnął powoli nogę, po czym nie opierając się na niej postawił na ziemi. Nie wydał z siebie żadnego dźwięku który mógłby świadczyć o wielkim bólu. Rozejrzał się, kaptur z głowy ściągnął, po czym wiedząc że nie ma zbyt dużo do stracenia*JESTEM KHAZONTIL, PRZYBYŁEM NA UMÓWIONE SPOTKANIE Z KESSRIN'EM*powiedział naprawdę głośne żeby osoby które możliwie że w chałupie siedziały, aby go usłyszały. Ponownie się rozejrzał.*
*Pewność siebie bywa zgubna. Bowiem w chwili gdy skończył w ziemię u jego stóp wbił się bełt kuszy. Strzał oddany został ze stojącej nieopodal stodoły. Tylko ciężko było ocenić z dachu czy ze środka. Jednego samiec mógł być pewien - spudłowano celowo, bowiem ktokolwiek tam był od dłuższego czasu miał go jak na widelcu. Kolejnym efektem, który przybysz uzyskał, lecz dopiero chwilę później była odpowiedź również we wspólnym wypowiedziana bez śladu obcego akcentu. Głos zdecydowanie należał do mężczyzny, którego mimo wszystko nie było jeszcze widać.* Odkąd to Kessrin sprowadza chamów? *Słychać było w tych słowach zupełnie nie skrywaną ironię.*
*Spojrzał najpierw na bełt tuż przy jego stopach teraz wbity, po czym odpowiedział *tuż po tym jak ślepców zaczął najmować* zdanie było przesiąknięte sarkazmem. Ale teraz miał przynajmniej pewność że dobrze trafił. Spojrzał w stronę stodoły i lekko z cynizmem się uśmiechnął. Sam żadnej broni długo dystansowej nie posiadał, przez co lekko go zdziwiło że mroczni najpierw strzelają potem pytają. *A więc jak będzie?*spytał*wolisz mnie ustrzelić.. a później Kessrina pytać..*dodał po krótkiej chwili*czy od razu do niego pójdziesz?*znowu sarkazm.*
*Drugi strzał. Ten padł z dachu i miał na celu przedziurawienie łydki wyszczekanego drowa. Bowiem jedyne co mógł osiągnąć w danej chwili to sprowokować swych rozmówców lub też rozmówcę do dalszej z nim zabawy. Bronią dystansową rzecz jasna. Mogło to sprawiać wrażenie, że skryci w podwórzu i zabudowaniach gospodarczych osobnicy tak nic sobie nie robią z przybysza jak też z jego słów. Być może pracują dla kogoś zupełnie innego? W czasie gdy strzała, bowiem strzelano tym razem z łuku, pędziła w kierunku goleni, głos odezwał się ponownie. Tak jakby ignorował przemowę tamtego.* Złóż broń przed bramą.
*Jakie szczęście, że kazał zrobić kowalowi dodatkowo nagolenniki. Całe szczęście.
Strzała ześlizgnęła się z celu i skręciła trafiając w ziemie. Niestety uderzenie spowodowało trochę bólu. Spojrzał teraz w stronę z której poleciała strzała.
On przybył rozmawiać z tylko jedną osobą. Ale jak na razie trzeba będzie jakoś się do niego dostać.
Wyciągnął dwa miecze i nóż który miał zawieszony z tyłu na pasie. Rzucił broń pod bramę po czym rozłożył ręce pokazując że nic już nie ma.*
*Szczęście czy nie, ale siniak i tak na łydce powinien przypominać przez czas jakiś o tym zdarzeniu. W momencie, kiedy mężczyzna pozbywał się broni ze stodoły wyłonił się jakiś osobnik. Księżyc świecił mdłym blaskiem, w którym dało się dostrzec, iż odziany jest on w strój jakiego często używają myśliwi, czyli wzmocnioną ćwiekami skórznię, takież karwasze i spodnie wzmacniane w miejscu gdzie zad styka się z grzbietem konia. Nie miał jedynie łuku, choć czort wie, może przy pasie gdzieś z tyłu zamocowana została ręczna kusza? Widać za to było całkiem dobrze broń, której wcale nie krył - długi miecz o wąskiej klindze i dziwnym, jakby rozgałęzionym jelcu, który z jednej strony chronił dłoń trzymającego, a z drugiej pozwalał zablokować ostrze przeciwnika a potem nawet wytrącić je. Drugim ostrzem był sztylet o równie wąskiej klindze, długością zbliżony do krótkiego miecza. Samiec szedł spokojnym, jakgdyby odmierzał odległość. Stanął tak, by przybysz mógł widzieć go w "pełnej krasie". Wizualnie nie różnił się od drowa. Niewielu wiedziało, iż posiadał domieszkę elfiej krwi. Skórę głowy pokrywała mu biała szczecina zaś bursztynowe ślepia wpatrywały się w drowa z pewną obojętnością.* To żart? *Padło pytanie, gdy rzeczone uzbrojenie padło na ziemię.*
Rozgryzłeś go*powiedział opuszczając ręce, spoglądając na swojego wierzchowca i lekko się uśmiechając* to nie koń, tylko połączenie barana i osła*powiedział sarkastycznie i w taki też uśmiech się przerodził. Teraz jego wzrok został skierowany na myśliwego. Nie było widać żadnej innej broni. Nie zwykł przynosić całego arsenału ze sobą, dlatego też tylko tyle broni znalazło się na ziemi. Płaszcz odgarnął do tyłu aby pokazać że tak właśnie było. Sam nosił pancerz łuskowy, naramienniki, karwasze i wcześniej wspomniane nagolenniki.*
Doskonała charakterystyka. *Warknął nieco cynicznie mężczyzna. I zdecydowanie nie miał na myśli wierzchowca na którym przybył drow. Potem gwizdnął przeciągle i ze stodoły wyłonił się ktoś nowy. Ten miał przycięte jasne włosy w kolorze bardziej zbliżonym do ludzkiego blondu niż drowiej bieli. Osobnik ów był bardziej masywny niż przedstawicie mrocznych i poruszał się z dużo mniejszą gracją. Skóra jego była bardziej szara niż biała. Ot - mieszaniec. Ten pierwszy gestem nakazał mu, by nie przestawał mierzyć do przybysz z kuszy, lecz jednocześnie poszedł i otworzył bramę.*
*Nie zareagował już na kontrę jeżeli w ogóle można ją tym było nazwać. Za to rozbawiła go kolejna sytuacja, a dokładnie mężczyzna który na gwizdanie przybył jak jakiś pies. Drowa aż korciło również na niego zagwizdać albo chociaż cmoknąć tak jak to się robi na kanapowe pieski. Powstrzymał się jednak, bo jak na razie tamten dalej do niego celował więc nie było dobrym pomysłem drażnić go jeszcze bardziej.
Gdy pierwszy otworzył bramę, ruszył w jego kierunku.*
*Ten prawie łysy zaplótł ręce na piersi i przyglądał się bez słowa jak mieszaniec otwiera furtkę a drow przez nią wchodzi. Czekał by półdrow sięgnął po broń i wraz z nią wrócił na podwórze. Gdy się tak stało skinął lekko głową. Broń upadła po raz kolejny - tym razem po drugiej stronie bramki. A mieszaniec nadal mierzył z kuszy...*
*Drow przy okazji konia wprowadził po czym podszedł parę kroków w stronę tego co w niego celował i zapewne za strażnika wrót robił. Lejce mu podał lekkim podrzutem*zaparkuj go w cieniu*powiedział sarkastycznie po czym zwrócił się w stronę drugiego.*Prowadź*powiedział lekko rękę do przodu wyciągając, w takim geście jakim zaprasza się panie przodem.*
*Prawie łysy ani drgnął. Poruszył się za to ten od kuszy. A dokładniej jego lewa piącha, która z impetem skierowana została w w szczękę drowa. Cios zwany potocznie sierpowym zadany został z biodra, co zwiększyło jego siłę. Wodze zaś? Cóż... co kogo obchodziły wodze. Ten zaś, który wcześniej rozmawiał z przybyszem przyglądał się temu spod oka. Wszak w przybysza wymierzony był jeszcze łuk.*
*Szybkie odchylenie się do tyłu odbijając w prawą stronę, w tym samym momencie przesuwając prawą stopę do tyłu dla utrzymania równowagi. W chwili w której cios kończył lot ręce drowa powędrowały w stronę ślepego kusznika. Lewą w stronę nadgarstka, prawą zaś w stronę ramienia, tak aby wykorzystać impet przeciwnika, i to że prawdopodobnie straci na chwilę równowagę, wygiąć mu rękę do tyłu z naciskiem na ramię i go unieruchomić. Tak zwany kontratak.*
*Tak zwany kontratak wystąpił również ze strony gospodarzy. Przyjął on postać strzelca z dachu stodoły i jego ulubionej broni czyli łuku. Najwyraźniej drow zapomniał, iż jest jeszcze trzeci samiec, który najwyraźniej dostał polecenie strzelać, gdy "gość" wykona niepożądany ruch. A za taki z pewnością został odebrany jego unik. Tym bardziej, że to co wykonał przybysz mogło się udać... ale w przypadku wyprowadzenia tzw. ciosu prostego. Teraz zaś uzyskał jedynie tyle, iż piącha mieszańca musnęła go w policzek z mniejszą siłą niż było to co prawda zaplanowane. Niemniej jednak to on mógł stracić równowagę. Wszak moment, w którym odginał się do tyłu nie był najlepszą chwilą na to by dostać w pysk. Miał jednak trochę szczęścia. Uratowało go odstawienie prawej nogi. Uratowało przed upadkiem rzecz jasna. Natomiast przechwyt ręki napastnika nie powiódł się zupełnie. Bowiem zejście jakie zrobił drow ustawiło go od zewnętrznej strony mieszańca czyli mógł podziwiać jego bark. Problemem zaś mogła okazać się lecąca strzała. Bowiem zmierzała ona prosto jak w mordę strzelił w rzyć gościa.A dokładniej zewnętrzną część lewego pośladka.*
*I właśnie jego bark miał zamiar zobaczyć. Niestety tym razem źle obliczył swoje umiejętności, co spowodowało błąd, mogący narazić jego życie na szwank. Nie zapomniał o trzecim osobniku, bo i jak, skoro nawet o nim nie wiedział. Był teraz ciekaw ile jeszcze ta stara chałupa pomieści na swoim dachu i w oknach ludzi. Na lot strzały nie miał żadnego wpływu, on nie ale część pancerza który również na tej części ciała posiadał, a i owszem.*
*Strzała zaś być może szczęśliwie (a dla drowa z pewnością) nie wbiła się w jego rzyć. Odbiła się od osłaniającego tę część ciała pancerz - w tym momencie dowodzący nimi osobnik zaczął się zastanawiać czy to kolczuga czy jakiś nowomodny wynalazek zwany chociażby nadupnikiem? Odezwał się przy tym.* Jak rozumiem zakończyłeś już wymianę uprzejmości. Weź więc swą chabetę i postaw w cieniu. Twój nowy przyjaciel... *Wskazał na mieszańca.* ...z chęcią Ci potowarzyszy. *Mieszaniec zaś powstrzymał gwałtowną chęć uczynienia czegoś więcej. Burknął coś pod nosem, ustawił się frontem do przybysza i machnąwszy dłonią trzymającą kuszę w jego stronę potwierdził słowa ich szefa. Trzeciemu zaś najwidoczniej miejscówka obserwacyjna zwana dachem spodobała się nad wyraz, bo ani myślał złazić.*
*Potarł policzek, po czym spojrzał na strzałę, wypuścił powietrze jakby mu kamień z serca spadł. Chwycił lejce po czym podprowadził konia pod płot gdzie też go przywiązał, dość niebezpiecznie blisko jego broni co na ziemi leżała. Nic jednak w jej kierunku nie zrobił, tylko się odwrócił i w stronę dwóch osobników się udał słysząc przemówienie "przywódcy". Po chwili spojrzał na mieszańca słysząc o ich wspólnej "wędrówce" i wyszczerzył do niego zęby w sarkastycznym półuśmiechu. Przeniósł wzrok na tego drugiego oczekując że w końcu go gdzieś zaprowadzi.*
*Rzeczony przywódca kiwnął ręką na drowa i gestem nieco szyderczym wskazał... stodołę! Tam bowiem zamierzał przepytać osobnika na okoliczność jego przybycia i podjąć decyzję, co dalej zrobić z tym fantem. Najnowszy zaś "najlepszy przyjaciel" gościa towarzyszył mu bardziej jednak duchowo niż fizycznie. Fizycznie bowiem mierzył w niego z kuszy.*
*Teraz już całkowicie nie zwracając uwagi na "kumpla", na początku z lekkim oporem, ale po chwili jednak ruszył w kierunku wskazanym przez drugiego gościa. W czasie drogi przyglądał się stodole. Wątpił aby była to specjalna stodoła do przesłuchań z krzesłem na środku i pochodnią wbitą w stół, w wcześniej przygotowany do tego otwór. Ale tak na prawdę to byli tylko zwykłe mieszańce, zbyt dużo się po nich nie spodziewał. Jak na razie był ciekaw co będą od niego chcieli wyciągnąć... i jakimi sposobami.*
*Drzwi dla ludzi znajdowały się obok wrót przeznaczonych dla wjeżdzających wozów i oczywiście były odpowiednio mniejsze, jak również nieco uchylone. W środku panował przyjemny chłód i prawie zupełny mrok. Prawie bowiem gdzieś przed drowem majaczył bladym płomykiem kaganek. Nie dawał on zbyt wiele światła. Pozwalał się jedynie mniej więcej orientować, że tam właśnie stoi stół. Choć to może określenie nieco na wyrost dla tworu z dwóch dech położonych dość swobodnie na czterech pniakach sięgających gospodarzom do połowy uda. Obok stała ława mająca podobną konstrukcję oraz dwa swobodnie postawione pniaki. Po prawej stronie - na wprost od wrót stał wóz drabiniasty. Konia z niego wyprzężono, ale oloble zostały. Zawsze to była jakaś przeszkoda, dla niezorientowanych. Po prawo w sąsielku złożono siano, po lewo słomę. Klepisko było wymiecione. Wyglądało to tak, jakby ktoś dbał o to miejsce.*
*Rozejrzał się po pomieszczeniu. Brak światła akurat wcale mu nie przeszkadzał. Umiejętność widzenie w nawet w najgłębszych naturalnych ciemnościach było jedną z wielu ciekawych zdolności mrocznych elfów. Jedynie co to kadzidełko go trochę raziło, ale szybkie przeniesieni wzroku w inny punkt pomieszczenia od razu pomogło. Na moment odwrócił się aby zobaczyć reakcję na mrok dwóch osobników. Po chwili strzepnął płaszcz chociaż trochę go układając, aby nie krępował ruchów, po czym ruszył w kierunku "specjalnych" ław, gdzie usiadł czekając na mieszańców.*
*Ten z kuszą zajął jakże strategiczne miejsce przy drzwiach, którymi weszli. Znał to pomieszczenie, więc światło było mu umiarkowanie potrzebne. Tym bardziej, że jego zdolności widzenia przy słabym oświetleniu były zdecydowanie lepsze niż ludzkie. Ten drugi zaś, zdecydowanie zachowujący się jak dowódca, po elfim rodzicu odziedziczył zdolność rasową jaką było widzenie w słabym świetle. Fakt, iż drugie z rodziców było drowem jedynie rozwinął tę umiejętność i choć do infrawizji było mu daleko całkiem nieźle dawał sobie radę bez światła. Podszedł on nieco nonszalanckim krokiem i zajął jeden z pni.* Jak widzę rozgościłeś się. Zabawne. Bo nie powiedziałem byś siadał. *W głosie jego znać było sarkazm.*
Taa...Pieńki są takie zabawne*odpowiedział sarkastycznie*ale również nie zabroniłeś więc nie widzę problemu*Dodał po chwili. Lekko oczy mrużył z powodu kadzidełka. Przesunął go lewą ręką tak aby jak najmniej mu przeszkadzał. Siedział teraz z zgiętymi nogami, rękoma opartymi na stole, a jego szkarłatne oczy obserwowały bacznie każdą reakcję mieszańca.*
*Kaganek nie był kadzidłem, choć dymił podobnie, dawał jednak sporo więcej światła. Dowódca odezwał się ze złowróżbną uprzejmością.* Proponuję nie mówić gdy nie pytają i zasadniczo powściągnąć swój jęzor. *Dobra rada? A może miał dosyć użerania się z nadętym bubkiem? Wszak na tę chwilę to on był w lepszej pozycji. I on pracował dla drowiego domu a nie tamten.* Znam kogoś, kto nauczy Cię pokory.
Ta jest, drow stawia się na rozkaz.*Odpowiedział sarkastycznie *już się nie mogę doczekać.* Dodał. Ten ktoś może próbować, ale i tak mu się nie uda. Niby dlaczego miałby się zmieniać, tylko po to aby kogoś nie urazić? Powód prawdę mówiąc beznadziejny. Powoli zaczynała go nudzić ta cała sytuacja. Przyjechał gadać z Kessrinem, a jak na razie musi siedzieć tu i słuchać tych głupot.*
*Głupoty, czy nie dowodzącemu pozostałą dwójką najwidoczniej nigdzie się nie spieszyło. Toteż przysunął pieniek nieco bliżej stołu i oparł o niego łokcie. Dłońmi podparł brodę i tak trwał dobrą chwilę mierząc gościa wzrokiem. W końcu mrugnął i odparł zupełnie obojętnie.* Widzisz przybyszu... Różnica między nami polega na tym, że tyś kundel bezpański a ja należę do Domu. *Zachowanie drowa nie wywarło na nim żadnego wrażenia. Wszak przeszedł dobrą szkołę pod okiem pewnej drowki i jego zachowanie stało się łudząco podobne do zachowania jakim raczyli innych drowi dowódcy. Tym bardziej, że trudno było dostrzec, iż nie jest czystej krwi. I prócz niego o tym fakcie wiedziała jedynie osoba, której podlegał.*
*Może i zachowaniem przypominał drowiego dowódcę, ale na pewno mroczni tak by go nie traktowali. *A ja przedstawię kolejną różnicę*odpowiedział*tyś sługus, który zrobi wszystko byle jego pan pozwolił mu całować swoje buty, ja natomiast na szczęście nie mam takich "przywilejów".*skończył sarkastycznym tonem. Teraz będzie go jeszcze oceniał, no no ciekawe.*Proponuję przejść do sedna sprawy*dodał na sam koniec, jakby trochę poważniejąc. Fakt ta cała rozmowa zaczynało go już nużyć.*
*Odpowiedzą był śmiech. Ostry, drwiący i nieprzyjemny dla ucha.* Sługus z broszą przeciwko bezdomnemu śmieciowi. *I faktycznie. Dowódca był stosunkowo delikatny - jak na drowa. Nie starał się również zaprzyjaźnić. Generalnie w rzyci miał gościa. Polecenie zaś jakie dostał brzmiało sprawdzić, gdy się pojawi. Toteż sprawdzał. W tej chwili cierpliwość.*
*Stosunek gościa również nie świadczył nawet o próbach jakiegokolwiek zaprzyjaźniania. Wręcz przeciwnie. *Ciekawe kto by wygrał..?*odpowiedział jakby z drwiną w głosie. Wyprostował się, ręce na kolanach opierając.*Choć z klęczek ciężko wywijać mieczem..*i całować pana w żyć, dodał na sam koniec.*
*Dowódca już się nie uśmiechał. Idiota przed nim, bo za takiego właśnie po tej wypowiedzi uznał, nie był wart by sobie paszczę strzępić. Toteż oparł się jedynie wygodnie i wycedził.* Posłuchaj dobrej rady. *Choć po prawdzie tonacja nie wskazywała ani na radę ani na dobrą.* Szczekaniem nie polepszasz swej nędznej już i tak sytuacji. *Być może miało to związek z pewnym raportem jaki miał on zdać.*
*Spojrzał na niego lekko zdziwionym wzrokiem. Czyżby mieszańcowi zaczynały puszczać nerwy. *A ty brzydotą nie wyrwiesz żadnej dziewki *odpowiedział sarkastycznie.* A... mysłałem że gramy w coś oczywistego,*dodał po chwili* uwielbiam tą grę*wymamrotał jeszcze, po czym lekko spowarzniał*jak na razie twoje przysłuchanie jest(przekleństwo)/nie wiem na ile moge sobie pozwolić/warte. jak na razie to tobie puszczają nerwy, a ja się nudzę*skończył przyglądając się reakcji mieszańca.*
*Odpowiedzią był drwiący uśmiech po prawdzie średnio widoczny w panujących ciemnościach. Głos dowódcy pozostał jednak poważny.* Moje nerwy nie są Twoją sprawą kundlu. Twoją sprawą natomiast jest przekonanie mnie, iż faktycznie położenie tego miejsca wskazał Ci Kessrin. *Zmarszczył nieco brwi.* Na tę chwilę osiągasz odwrotny skutek. Aż sam się dziwię, że jeszcze z Tobą rozmawiam. *W ostatnim zdaniu faktycznie pozwolił sobie na nutkę zdumienia. Czy puściły mu nerwy? Nie. Gdyby gość wyprowadził go z równowagi leżałby teraz z dyndającym smętnie bełtem w którejś z części ciała.* Każdy może tu przyjść i powołać się na zasłyszane imię. Każdego mogę powitać w ten czy inny sposób. *Uśmiech stał się nieco szyderczy.* Masz dowód na to, że przysyła Cię Kessrin?
*Drow chwilę się zastanawiał. Kessrin o niczym nie wspominał*Z tego co zauważyłem Kessrin dba o to aby jego imię było tajemnicą.*zaczął* Byle wieśniak lub mieszkaniec miasta nawet pewnie nie wie o jego istnieniu.*To był nawet jeden z lepszych dowodów*zresztą sam się wsypałeś że pracujesz dla niego, a wątpię abym miał takie szczęście żebym akurat trafił do jakiejś starej chałupy na zadupiu w której siedzą ludzie drowa z którym chcę rozmawiać. *Skończył. Oparł się teraz wygodnie ręce na klatce krzyżując i przyglądając się mieszańcowi. Był ciekaw jak to zostanie przyjęte przez jego rozmówcę.*
*Drwina. Tak brzmiał śmiech dowódcy. On bowiem nie pracował dla osoby, którą z takim upodobaniem wymieniał "gość". Nie zamierzał go jednak o tym informować. Ani też o tym kim był jego pracodawca.* Jakiż pewny siebie. *Głos brzmiał podobnie jak śmiech. Drwiąco.* Czytasz w myślach, czy może obejście oznaczone jest imieniem tego, co go tak co rusz wymieniasz? Czcisz go? Czy wyznajesz? Jest twym bóstwem, że co rusz wzywasz jego imię? *Machnął ręką niedbale.* Nieważne. Opisz go! *Zażądał na koniec.*
*Nie odpowiedział na durny tekst mieszańca któremu chyba się już pomysły kończą więc wyskakuje z byle czym.*Drow, nie lubiący przejść od razu do sedna sprawy, mniej więcej mojego wzrostu, dwa miecze, długie uszy, skóra podchodząca pod szary. *powiedział*narysować*dodał po chwili z drwiną w głosie. Mniej więcej go tak pamiętał.*
Tak. *Padła krótka i zwięzła odpowiedź. Klasnął i za plecami "gościa" rozległ się szelest - jakby ktoś złaził z drabiny a potem coś jak uderzenie kamienia o kamień i stodołę zalał blask płynący z zapalonej pochodni.* Niestety nie dysponuję papierem i rysikiem. *Kontynuował z udawanym żalem.* Ale mogę zapewnić podłogę i pył. *Obdarzył drowa pozornie ciepłym i szczerym uśmiechem i szerokim gestem wskazał wysprzątane klepisko.*
*Mógł się tego spodziewał. Obejrzał się szybko aby zobaczyć kontem oka tak aby światło go nie oślepiło, gdzie stoi ten z pochodnią. Dalej siedząc wymamrotał coś pod nosem gdy jego wzrok wracał ku mieszańcowi i z cynicznym uśmiechem zniknął nagle w kuli ciemności. Nie przenikniona ciemność wielkością przypominająca mniej więcej dwóch drowów. Pojawiła się tuż za Khaz'em. Szybkim ruchem położył się jak na razie obok ławki aby uchronić się przed możliwym ostrzałem z kusz, ręce jednak przygotowując do szybkiego poderwania z ziemi, zamknął również oczy z których w tym momencie i tak nie miał pożytku. W głowie układał sobie jak wygląda budynek i rozmieszczenie wrogów. Czekał i nasłuchiwał.
Dało się usłyszeć dźwięk wyciąganego ostrza z pochwy.*
*Ostrze ostrzem niemniej jednak, gdy tylko zapadła ciemność ten z pochodnią szarpnął się ku tyłowi. Jako, że stał jakieś pięć metrów za drowem tak czy tak światło, które trzymał w dłoni płonęło w zasadzie bez przeszkód. Nie licząc oczywiście podmuchu jaki wywołał jego gwałtowny ruch. Ten z kuszą a owszem - wymierzył. Nie zamierzał jednak strzelać bez rozkazu. Rozkazu jednak nie było. Bowiem ten, który mógł go wydać milczał. Jego spiczaste ucho dosłyszało dźwięk wyciąganego ostrza i myślach pojawiło się nieco irracjonalne wyobrażenie jak ono mogło być przymocowane a kojarzące się dość silnie ze słowem eunuch. Nie zamierzał jednak oddawać się tego typu rozważaniom. Szarpnął się i wykonał mocny skręt ciała w prawą stronę zrywając się jednocześnie z pnia. Prawa ręka wykonała półkolisty zamach i od dołu uderzyła w prowizoryczny blat strącając obie deski i podrywając je w górę. Pierwsza z hukiem wylądowała w miejscu, które jeszcze nie tak dawno zajmował gość, czyli siedzisko ławy. Druga zaś upadła chwilę po pierwszej za samym siedziskiem prost w klepisko. Huk jaki powstał przy owych wyczynach skutecznie zagłuszył kroki dowódcy. Ten zaś kierował się poza obręb kuli ciemności.*
*Ukryty nóż był teraz w dłoni drowa. Taka mała sztuczka, jeden nóż na pokaz drugi ukryty.
Zerwał się na równe nogi tuż po drugim uderzeniu. Wymamrotał kolejne słowa których teraz nie dało by się usłyszeć z powodu huku. Tuż przed kusznikiem i nawet na lewej jego stopie pojawił się ogień, który miał zarówno oślepić go oraz odwrócić uwagę jego i tego z pochodnia.
Oczywiście był to nie zadający bólu ogień fearie, czego miał nadzieje że w pierwszej chwili nie spostrzegą i wpadną w szok, strach czy co tam można jeszcze.
Teraz przełożył nóż z rękojeści na czubek ostrza. Rozpędził się na tyle na ile mógł, po czym skoczył tuż po tym korzystając jeszcze z lewitacji która miała go skierować aż do gościa z pochodnią. Skok z ugiętymi nogami, przy którym rękę jeszcze do tyłu trochę wygiął przygotowując do rzutu. W momencie w którym wyłonił się z ciemność cisnął w niego nożem. celował w gardło. Chciał aby nawet gdyby facet odbił jakoś nóż, żeby nogi Kahza wgniotły się w klatkę piersiową przygniatając i unieruchamiając gościa do ziemi. W środkowej części lotu jeszcze nogi wyprostował przygotowując się do uderzenia.*
*I wszystko udałby się pięknie gdyby nie fakt, o którym zdawał się gość zapomnieć. Mieszańcy bo mieszańcy, jednak w barwach Domu. I przez ten Dom szkoleni. Toteż nauczono ich nie reagować paniką ani nawet zdziwieniem na ogień faerie na własnej skórze. Dlatego też ten z z kuszą nie był zaskoczony ognikami i najspokojniej w świecie namierzał intruza. Dowódcy zaś udało się również wydostać z kuli ciemności. Nie stał bezczynnie bo gestem nakazał temu płonącemu mieszańcowi strzelać. Co też podwładny wykonał w zasadzie bardzo ofiarnie i od ręki. W stronę zadu gościa pomknął bełt oczywiście nasączony trucizną tym razem paraliżującą. Dowodzący zaś bez pośpiechu acz sprawnie wyciągnął własną kuszę i odbezpieczył.

Ten który trzymał pochodnię nie stał wszak już w tym miejscu, w którym widział go drow przed rzuceniem kuli ciemności. Szarpnął się wszak do tyłu co zmieniło nieznacznie jego położenie względem zapamiętanego. Stał trochę dalej i bardziej w lewo. I jako, że był w pełni władz fizycznych i umysłowych toteż dostrzegł wyczyn przybysza jakim było niewątpliwie owe kopnięcie. Zszedł więc nieco z toru lotu, odstawiając lewą nogę w przód i po skosie. Wykonał przy tym skręt ciała, dostawił prawą i oto wyszedł mu przepiękny piruet - przez krótką chwilę stał plecami do drowa. Jednak krótko. Robiąc obrót jednocześnie prawą ręką, w której dzierżył pochodnię wykonał łuk. Jego celem było cokolwiek co było gościem. Choć po prawdzie nagły ruch płomienia powinien być dla mrocznego odpowiednio "przyjemny". Uderzenie udane lub nie i siła obrotu postawiła go frontem do zadu lecącego samca.Sztylet zahaczył jedynie mieszańca w ramię nie czyniąc mu żadnej w zasadzie szkody prócz rysy na ubraniu.*
*No i pięknie. Zacisnął zęby ale i tak dało się usłyszeć jęk bólu. Leżał teraz na ziemi z bełtem w tyłku, pancerz z tej odległości nie uchronił by go nawet przed nożem. Powoli już zaczynał czuć paraliż. Pochodnia która tuż koło głowy mu przeleciała jeszcze dodatkowo go na chwilę oślepiła. Nie mógł już nic zrobić. Nóż leżał za daleko, a on i tak za chwile nie ruszy nawet palcem. Jedynie cód mógł go uratować, jaka szkoda że on w nie wierzył...*Fakt niezły nauczyciel*mruknął pod nosem gdy bełt z zadka wyciągnął i odrzucił w bok. Kula i płomienie zgasły, teraz już do niczego nie potrzebne. Wstał na jednej nodze i wyprostował się zwracając w stronę mieszańców.*..i co teraz?*spytał ale raczej nie dało się słyszeć drwiny. Zdanie zabrzmiało dosyć poważnie jakby na serio pytał co za chwilę się wydarzy.*
*Dowódca zbliżył się. Dość długo mierzył wzrokiem gościa w zasadzie bez słowa. Za to mówił ten z z pochodnią, liczył dokładniej.* Raz... Dwa... Trzy... *Przy dziesięciu drow nie powinien móc ruszać kończynami. Elfi mieszaniec wolną ręką przywołał zaś tego z kuszą.* Związać i rozebrać. *Polecił szeptem. Najwyraźniej uznał, że sytuacja z ostrzem nie może się powtórzyć, zaś po zdjęciu odzienia... Cóż... sztylet mógłby mieć tylko w rzyci. Wywołało to dość nieprzyjemny uśmiech na twarzy półdrowa, gdy rzucił się pospiesznie pod ścianę stodoły z zamiarem wzięcia z kołka liny. Dowódca przyglądał się mężczyźnie i strzelił. Celował w dłoń. Bełt posłany przez niego był także pokryty tą samą substancją, która miała wywołać paraliż.*
*Skrzywił się teraz. Świetnie teraz jeszcze rozbierze go trzech facetów, przychodząc tutaj normalnie o niczym innym nie marzył. Gdy bełt wbił się w jego dłoń co i tak było raczej nie potrzebne skoro już nie mógł nią ruszać. Trzask kości i krew kapiąca na podłogę. Głośny jęk wydał z siebie.*powaliło cię*prawie że wrzasnął na durnego kusznika. Drugą rękę jednak schował za siebie. No po prostu pięknie...*
Siedem... Osiem... Dziewięć... *Lina została znaleziona, choć po prawdzie nie była to lina a rzemień. I półdrow nadal z tym nie najmilszym uśmieszkiem począł zbliżać się do drowa. Czekał aż kompan powie słowo "dziesięć" bowiem wówczas gość jak wór kartofli powinien zwalić się na podłogę. I w końcu...* Dziesięć! *Zabrzmiało nieco triumfalnie. Dowódca znów milczał i patrzył.*
*Chciał coś jeszcze powiedzieć głowę kierując ku temu z rzemieniem na koniec niestety nie zdążył gdyż nastąpił całkowity paraliż. Drow padł na ziemię, osuwając się najpierw na kolana, a następnie uderzając plecami o podłogę. Krew sączyła się z obu ran plamiąc na ciemny szkarłat podłogę wokół. Teraz pozostało mu jedynie czekać.*
*Gdy tylko przybysz zwalił się na podłogę ten, który liczył zatknął pochodnię w zaczep na ścianie. Ten z rzemieniem podszedł jeszcze bliżej i tak na próbę kopnął leżącego. Dowódca tylko patrzył.*
*Ciche stęknięcie, jednak bardziej przypominające nagłe ubycie powietrza z płuc. Tylko tyle mógł z siebie wydusić. Dalej leżał i czekał.*
*Pochodnia została zatknięta i dwóch mieszańców wzięło się za rozbieranie gościa. Nie cackali się zbytnio i ich ruchy tylko po wypiciu znacznych ilości krasnoludzkiej wody święconej mogłyby zostać uznane za delikatne. Toteż po niedługim czasie drow miał już odzienie dość niekompletne. Półdrowy zawahały się nieco przy bieliźnie i wbiły pytający wzrok w dowódcę. Ten zaś skinął przyzwalająco głową. I tego też nie trzeba było dwójce mieszańców powtarzać. Wiele nie trwało a przybysz leżał na klepisku jak go bogowie stworzyli. Być może litościwie przewrócono go na brzuch. Teraz bowiem dwaj samce zajęli się krępowaniem mu kończyn. I tak też ręce związano na plecach a nogi w kostkach. Być może dla pewności połączono więzy na kończynach swobodniejszym rzemieniem, który zapętlał się też na szyję. I teraz, gdy drow lezał a nogi były lekko ugięte miał swobodę oddechu. Jednak, gdyby tylko miał chęć na gimnastykę kończyn dolnych polegającą na zginaniu ich do przodu - więzy na szyi miały się zacieśnić. Bardzo możliwe, że nawet ruchy rąk mogły spowodować podobny, jednakże o mniejszym nasileniu, efekt.*
*Leżąc na podłodze klnie ile się da w głowie, wyzywając i robiąc wszystko co jest możliwe w myślach aby im dokuczyć. Robiło się coraz zimniej, a on czekał aż paraliż w końcu przestanie działać i będzie mógł ich wyzywać na głos.*
Światło pochodni przyciąga różnych gości, chyba o tym wiecie?*Dało się słyszeć melodyjny głos od strony wejścia i czarna twarz okolona białymi, mokrymi włosami ukazała się mężczyznom. Twarz drowiej kobiety. Zanim tamci zdążyli zrobić cokolwiek ukazała się cała jej postać, dumnie wyprostowana. W świetle pochodni insygnia Domy były doskonale widoczne, a cała postawa wskazywała, że drowka bynajmniej nie czuje się bezbronna. Jej czerwone oczy spoczęły na skrępowanym osobniku; na jej ustach zagościł uśmieszek.* Co to tu robi? *Spytała głosem nie znoszącym sprzeciwu. Widać musiała być kimś niezwykle władczym.*
*w tym samym czasie gdzieś z zewnątrz do uszu wszystkich zebranych dobiegł cichy grzechot. Dźwięk choć nieco mógł przypominać ten wydawany przez grzechotniki, dla bardziej wrażliwych uszu był zwykłym uderzaniem kamyczków o suche drewno. Owy hałasujący przedmiot z każdą chwilą zdawał się być bliżej drzwi wejściowych do stodoły... Ot przywlókł się za drowką, po dłuższej chwili pokazując się w pełnej krasie wraz ze swym właścicielem. A raczej właścicielką... bowiem osoba stojąca teraz na progu była nikim innym jak ludzką kobietą, opierającą się teraz na swoim długim, drewnianym i pooblepianym kolorowymi paciorkami kiju. Na oko mogła mieć może ze trzydzieści lat? Poważną, znużoną i wykrzywioną w lekkim grymasie bólu twarz okalały fioletowe, mokre włosy. Kobieta była nadzwyczaj chuda i blada, co teraz-kiedy to owinięta była jedynie jakimś niegdyś białym kawałkiem materiału sięgającym do połowy uda-było nadzwyczaj widoczne. Owy materiał trzymał się jedynie za pomocą cienkiego rzemienia, którym przez przypadek owinęła sobie także przewieszoną przez tułów, skórzaną torbę. Obrazu nędzy i rozpaczy dopełniały ślady krwi i zadrapań na całym, brudnym z czegoś błotnistego i śmierdzącego bagnem ciele, a dwie głębsze rany (na szyi i brzuchu) mówiły same za siebie, iż podróż którą właśnie kobieta zakończyła, nie należała do najprzyjemniejszych...
Pierwszym co owa zmarznięta i przemoczona kobieta zrobiła, było przesunięcie wzrokiem po zebranych. Nie wyglądała na zadowoloną... Z resztą kto by taki był, widząc tylu drowiastych kolegów swojej towarzyszki podróży. Wszak gdzie tacy byli, tam zawsze łatwo o kłopoty... A ona swoich miała dość. Zamiast więc gapić się na nich, odszukała wzrokiem pochodnię, po czym w milczeniu jakby nigdy nic doczłapała do niej z zamiarem zabrania jej na zewnątrz. Nie było sensu tutaj stać, a pomysł zrobienia z płotu ogromnego ogniska wciąż jej się podobał*
*Dowódca obrócił się napięcie i ślepia swe wbił we wchodzącą osobę. Zmitygował się jednak dość szybko i wzrok jego powędrował ku ziemi. Ba! Skłonił się nawet lekko.* Jest nagradzany za próbę obezwładnienia najemników Domu. Nieudaną. *Nie powiedział jakiego Domu. Znał bowiem insygnia jakie miała drowka jednak były one tutaj niepopularne i nikt nie nosił ich "oficjalnie". Dłonie mieszańca dość niewprawnie próbowały w migowym języku drowów przekazać kobiecie, iż ma znak nie tego Domu. I na tym jakby się skończyło bowiem znajomość słów miał ograniczoną. I oto Avenir dostrzegła jedynie słowa Nie ten symbol.*

*Półdrowy zaś nie przerywały czynności, czyli z podziwu godnym zapałem sprawdzały czy więzy są wystarczająco mocne.*
*Avenir uśmiechnęła się porozumiewawczo, po czym niby od niechcenia poprawiła strój. Brosza zniknęła. Avenir skrzywiła się na widok szamanki i jej celu, nie zmartwiło jej to jednak.* Moja droga, drowy doskonale widzą w ciemnościach, ale nie dałabym ci w życiu ognia do ręki. Zostań tam, gdzie jesteś. *Rzuciła do szamanki, po czym znowu spojrzała na leżącego.* Głupiec. Co chciał tym osiągnąć? *Zapytała w przestrzeń, patrząc na związanego poblażliwie, jak na głupiutkie zwierzątko.*
*Kobieta posłusznie stanęła w miejscu, choć nie wyglądała na zadowoloną z faktu, iż zwrócono na nią uwagę. Cóż... Wyglądało na to, że nie była mistrzem w bezszelestnym przemykaniu samym środkiem pomieszczenia. Może dlatego, iż było to niemożliwe? Na szczęście była już dostatecznie blisko pochodni, by móc czuć na sobie ciepło jej nikłych rozmiarów płomienia. Marzyła o czymś większym... bo im większy ogień, tym goręcej... Jak to jednak zrobić, nie ruszając się z miejsca? Głupia nie była... Wiedziała że jeśli reszta należy do tego samego domu, to właśnie drowka była teraz najwyżej w tej ich hierarchii. Był to wystarczający powód, by przez chwilę milczeć i robić na reszcie dobre wrażenie posłusznej ludzkiej baby... Wszakże tylko głupcy w owym momencie rzuciliby się w motyką na słońce, psując reputację i podważając autorytet tamtej. Niech jej będzie... Postoi sobie w miejscu... ale niech nie myśli, że będzie czekała na święte zbawienie. Wszakże nie byłaby sobą, gdyby nie próbowała robić choć trochę po swojemu... Już po chwili zaczęła kombinować coś przy rzemieniu, który to trzymał jej odzienie w miejscu. Zaraz jednak przestała, wpatrując się w ziemię, gdzie to gapił się tamten, co to na drowa wyglądał... Ten też coś zgubił? I co z tym nagim na ziemi?... Z lekko uniesionymi brwiami poluźniła rzemień przy pasie i upuściła go na ziemię. Wraz z nim opadła ubłocona koszula stajennego, pozostawiając kobietę morką, brudną i nagą na oczach wszystkich. Najwidoczniej jej to nie przeszkadzało, bo tylko wystawiła skostniałe ręce w kierunku ognia, wlepiając w niego wzrok. Widać jednak było, że ten co jakiś czas uciekał jej do nagiego mężczyzny...*
O to już Pani musisz zapytać głównego zainteresowanego. *Odparł uprzejmie kłaniając się z lekką.* Jak tylko raczy odzyskać jako taką sprawność. *W głosie samca znać było lekkie rozbawienie, gdy tłumaczył dalej z udawanym żalem.* Bo widzisz Pani, tak się nieszczęśliwie zdarzyło, iż przy próbie lewitacji wlewitował się na grot nasączony specyfikiem o działaniu paraliżującym. Opadając zaś opadł na drugi taki grot. Złajałem już mych podwładnych za ich daleko posuniętą nierozwagę i teraz dla bezpieczeństwa naszego gościa... *Tu wskazał na nagiego drowa.* ...postanowiliśmy nieco utrudnić mu ruchy. Szkoda by było gdyby próbował się jeszcze bardziej uszkodzić. *Całkowitym milczeniem pominął fakt, iż samiec nie posiada odzienia. Na ludzką kobietę nie patrzył, choć dostrzegł kątem oka jej poczynania. Takich obiekcji nie mieli jednak dwaj mieszańcy. Bowiem, gdy tylko koszulina spadła ich ślepia wbiły się zachłannie w nagie ludzkie ciało.*
*Przyglądał się dwóm kobietom które się pojawiły. Chwilę słuchał i gdy usłyszał ostatnie zdanie mieszańca kłaniającego się tak że można by pomyśleć że to glebogryzarka, chciał coś powiedzieć. Niestety nie był w stanie na te durne tłumaczenie tamtego ponieważ z jego gardła wydobył się tylko dźwięk przypominający krztuszenie się. Dalej więc leżał dokładnie obserwując co się dzieje. Również zauważył to że ludzka kobieta zerkała na niego będąc również nagą. Sprawiło mu to lekko przyjemność, ale w tej sytuacji jak na razie nie mógł skorzystać, z powodu dość nie znaczącego problemu, BYŁ ZWIĄZANY, SPARALIŻOWANY, BEZ MOŻLIWOŚCI NAWET WYPOWIEDZENIA SIĘ...
Miał jednak małą nadzieję że w końcu paraliż ustanie, trochę go już męczyła ta sytuacja. No ale co zrobić, na razie czekał, przyglądając się raz to drowce raz jej niewolnicy.*
*słysząc wywód drowa, mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Te ich tłumaczenia zawsze wydawały jej się nieco zabawne... Wszakże wszyscy wiedzieli o co chodzi, a oni na siłę udawali, że jest inaczej. Do tego drudzy zwykle również udawali, że wierzą w "oficjalną" wersję. Istny teatr! Chętnie przyłączyłaby się do owej rozmowy, gdyby nie fakt, że nie lubiła zbyt dużo gadać, a tym bardziej nie zamierzała integrować się z resztą grupy. Nie miała czasu na takie głupoty... Stanie i grzanie zmarzniętych kończyn było przecież iście zajmujące... Nadal więc milcząc, po prostu obróciła się tyłem do pochodni. Stojąc tak miała doskonały widok na wszystkich zebranych, toteż szybko spostrzegła, że co najmniej dwoje się gapi w jej kierunku. W pierwszej chwili odruchowo zerknęła na siebie, próbując znaleźć przyczynę ich zachowania. Nie wyglądała zbyt ciekawie... No chyba że ktoś lubi wychudzone, brudne szamanki trzęsące się z zimna. Jej uwagę przykuła rana w brzuchu, którą też od razu się zajęła* paskudnie... *mruknęła do siebie, schylając się, coby odłożyć laskę i podnieść swoje mokre "odzienie". Kiedy już to zrobiła, próbowała najczystszą jego częścią choć trochę oczyścić ranę. Jakoś jej niezbyt wychodziło...* cholerne ludzkie ciało... *zaklęła pod nosem, po czym cisnęła koszulą o ziemię. Była zła na siebie i wszystko wokół. Zachciało jej się łazić do szałasu przez jakieś bagna... Ale nie to było najgorsze. Wszakże gdyby nie pogubiła zawartości swojej torby, pewnie już dawno spałaby okryta ciepłymi skórami. A tak?... Tak na pocieszenie miała jedynie tę cholerną pochodnie i wypełnioną drowami stodołę... Jakby nie dość miała już wrażeń na dzień dzisiejszy...* czego się gapicie?! *warknęła do tamtych, co patrzeli w jej stronę. Nie miała ochoty tu przebywać. Wyjście na dwór było jednak niezbyt miłą perspektywą. Pozostało jej więc tylko walczyć o to, by zostawili ją w spokoju* baby żeście nie widzieli?! *zapytała, nie czekając aż odpowiedzą. Miała ich głęboko gdzieś, jak całe to miejsce. Obróciła się do nich tyłem i poczęła grzebać w swojej torbie. Może coś tam jednak zostało?... Jakieś zielsko, korzonek czy miksturka?...*
*Baby jak baby, ale takiej baby z pewnością nie. Jednemu z nich nawet przez głowę przebiegła myśl o długim biuście... jako eufemizm na to co prezentowała Shiel. Żaden jednak się nie odezwał. Przecież dowódca nie kazał gadać. Poszukiwania szamanki zakończyły się zaś wiekopomnym odkryciem. Torba ma DNO! I jakby na tyle. Może gdyby fioletowowłosa nie była tak zajęta epicką walką o zdobycie korzonka dostrzegłaby skórzane coś bez rękawów na pół zjedzone przez mole i podbite kożuszkiem. Owo cudo wisiało na gwoździu nieopodal sąsieka.*
*Szmanka przyprawiała ją o zawroty głowy. Była jak uporczywa, złośliwa choroba, wirus, który przyczepi się do człowieka(bądź drowa) i zostaje z nim przez długi czas. Jej wygłupy tylko przyciągały uwagę mężczyzn, chociaż raczej nie w pozytynym tego słowa znaczeniu; Avenir przyglądała się chudemu, brudnemu i pokaleczonemu ciało fioletowowłosej z pewnym politiwaniem. Chociaż rzecz jasna nie okazywała tego na zewnątrz.* Oj, jakie to nieszczęście...Czyli nie pozostaje nam nic innego jak czekać, prawda?*Ostatnie zdanie skierowane było prosto do lezącego. Drowka podeszła bliżej, lustrując go uważnie wzrokiem, bez cienia skrępowania. Na jej twarzy pojawił się podejrzany uśmieszek, gdy zastanawiała się, co z nim można będzie zrobić.*
*to co znalazła w torbie, naprawdę ją zaskoczyło... tym bardziej że oprócz dna, gdzieś tam powinien być znak domu do którego należała. Przeraziła się strasznie wizją tego, co będzie, jeśli wróci pod bramy twierdzy i nikt jej nie wpuści... Albo co gorsze będą pamiętali kim jest i wciągną ją do środka tylko po to, by ukarać za nieuwagę i nieskończone pokłady głupoty. O nie... Wystarczyło jej, że musiała leczyć kilku zmaltretowanych... uczestniczenie w podobnym przedsięwzięciu nie mogło mieć miejsca! Był to wystarczający powód, by jej ruchy stały się bardziej nerwowe. Raz jeszcze próbowała przetrzepać torbę, stwierdzając, że to tam MUSI być. Nie było innej opcji! Obróciła ją nawet do góry dnem i poczęła trząść jak oszalała. Wzrok jej dokładnie lustrował ziemię, coby nie przeoczyła chwili, kiedy przedmiot wypadnie. W myśli rozważała różne opcje. Cóż... Jeśli wisiorka nie było w środku... Pewnie zapodziała go na bagnie. A może wtedy, kiedy tarzała się po ziemi?... Albo wtedy, kiedy wpadła do strumienia? A może... może leży tuż przy płocie... przy drzwiach albo w torbie? Gdzieś musiał być, a ona musiała go znaleźć!*
*Widać skoki przez płotki nie były jednak najsilniejszą stroną szamanki. A zwłaszcza lądowania. Bo gdyby płot mógł mówić z pewnością zachwalałby teraz błyskotkę leżącą nieopodal. Tego jednak Shiel nie mogła wiedzieć na pewno. Jej kolejne zmagania z torbą zaowocowały ponownym odkryciem, że w torbie jest torba i już. Natomiast dobry ubaw mieli mieszańcy. Nie kryjąc zainteresowania gapili się na jej poczynania. Choć i tak przynajmniej jeden z nich ślepi nie mógł oderwać os biustu. Ba nawet snuł jakieś rozważania o odżywieniu i koronkowej bieliźnie. Dowódca zaś skinięciem głowy przytaknął Avenir. Obrócił się też, tak aby móc zerkać na gościa.* Czyżby poruszył ręką? *Wyraził udawane zdumienie. Drowowi bowiem udało się zgiąć palec, choć trudno powiedzieć, aby było to już świadome działanie. Mógł też poczuć mrowienie twarzy, szczególnie przy ustach. Co najwyraźniej było oznaką, iż niedługo będzie mógł mówić.*
*widząc, że w torbie nadal nic nie ma, otworzyła szeroko oczy... Z marną nadzieją ostatni raz wcisnęła doń rękę, coby odkryć, że dno i nic nadal pozostało w środku. Wcale nie było jej do śmiechu... To wszystko sprawiło, że zupełnie się wyłączyła, nie zwracając uwagi na to co inni robią czy mówią. Pewnie mogliby ją teraz szturchać, a i tak by nie odpowiedziała. Zajęta bowiem była kontynuacją swych panicznych poszukiwań. Wiedziała, że na pewno go tam wkładała. Jeśli więc nie było go w środku... musi szukać po ziemi. Gdzieś na pewno leży! Jak nie tu, to gdzieś po drodze! Jeśli zajdzie potrzeba, wróci aż do bagna! aż do bram twierdzy! Tylko... no właśnie... tam było zimno, ciemno i mokro... Nie miała wyjścia. Musiała się ubrać... A jako że uwagę swą głównie skupiała na podłodze, nie zauważyła zeżartego przez mole odzienia, wiszącego nieopodal. Uklękła zatem na ziemi i usiadła na piętach, po czym sięgnęła po swoją koszulę i poczęła ją obracać w rękach w poszukiwaniu tych dziur, do których wkłada się kończyny. Tym razem miała więcej szczęścia... bowiem udało jej się nawet zaciągnąć ją na łeb. Z tym że na tym się skończyło. Na wpół ubrana, wszystkie wciąż jeszcze lekko otępiałe zmysły skupiła na poszukiwaniach wisiorka. Rozglądała się, schylała, zaglądała pod najbliższe przedmioty... Starała się przy tym zbytnio nie ruszyć z miejsca. Wciąż pamiętała, że miała stać gdzie stała... Wyglądało jednak na to, że i tak za chwilę pogwałci rozkaz drowki. Pochwyciła bowiem swoją laskę i ciągnąc ubranie w dół (coby zakryło więcej jej ciała niż tylko ramiona) poczęła czołgać się w kierunku wyjścia*
*Ta sytuacja już go lekko irytowała, chłodnym powietrzem ciągnęło od podłogi, skrępowany, wszystko zaczęło mu już drętwieć z powodu nie możliwości zmienienia pozycji. Był tylko jeden plus, gdy patrzył przez chwilę na piersi drowiej niewolniczki przynajmniej nic się nie stało...
Strasznie go korciło aby się wypowiedzieć gdy była o nim mowa, jak na razie mrowienie na twarzy w okolicach ust lekko poprawiło mu samopoczucie. Domyślił się że paraliż niedługo przestanie działać.*
*Tymczasem z zewnątrz do obecnych w stodole dojść mógł jakiś kobiecy głos... Tak jakby ktoś się darł gdzieś w pobliżu. Deszcz jednak, który uderzał o dach budynku skutecznie zagłuszał słowa - tak że niestety nie dało się zrozumieć tego, co ów głos mógł przekazać.*
*szamanka była tak przejęta poszukiwaniami, że nic a nic z owego kobiecego głosu do niej nie dotarło... Co prawda słyszała, iż ktoś wołał, lecz nie zwracała uwagi na to, co dzieje się poza skrawkiem podłogi, jaki właśnie badała, wodząc po nim dłonią. Na nieszczęście, ten się właśnie skończył, ustępując miejsca drzwiom prowadzącym na zewnątrz. Uniosła nieśmiało wzrok, wlepiając się w owy kawał drewna. Cóż... wychodziło na to, że wisiorek zgubiła nieco wcześniej... A co za tym idzie, chcąc nie chcąc musi wyjść na zewnątrz. Na samą myśl o chłodzie tam panującym, wzdrygnęła się lekko, a skórę jej pokryła gęsia skórka. Zerknęła przez ramię, czy drowka patrzy na nią. Postanowiła skorzystać z chwili, kiedy tamta zajęta była leżącym nagim drowem... Ot po prostu podniosła się z klęczek naciągając na siebie mokrą koszulę... Chwilę pomęczyła się z włożeniem rąk do rękawów, co o dziwo tym razem wyszło jej niemalże idealnie. Co z tego, że koszula była tył na przód. Ważne że teraz znów sięgała za kolana, chroniąc ją jako tako przed zimnem i deszczem. No tak... bo tam znów padało! Ale co tam... schyliła się po laskę, po czym ostatni raz zerkając w kierunku drowki, powoli i cichutko wycofała się do drzwi, uchylając je i czmychając na zewnątrz*
*drzwi od stodoły uchyliły się powoli, wypuszczając szamankę na zewnątrz. Zamknęła je za sobą starannie, po czym wzrok swój skupiła na błotnistej ziemi tuż u swych stóp. Widać było, że czegoś szukała. Samo schylanie i mrużenie oczu nie pomogło. Szybko więc zeszła na klęczki i tak też (nieco po omacku) poczęła pokonywać drogę w kierunku płotu, z którego niedawno temu spadła. W swej prawej dłoni wciąż dzierżyła laskę, szurając nią po ziemi. Jego cichy grzechot i tak zagłuszał deszcz. Tym razem rzeczywiście przydałby jej się wzrok... szkoda tylko, że było tak strasznie ciemno. No i ten deszcz... Zwykle go uwielbiała, ale w tej chwili irytował ją tak samo jak wszystko inne. Miała przecież coś ważniejszego do roboty, niż tylko stanie i zachwycanie się owym cudem przyrody. Zwykle tak przyziemne rzeczy jak szukanie czegoś schodziły na drugi plan... Ale nie tym razem. Nie była głupia... A przynajmniej nie na tyle by nie zdawać sobie sprawy z tego, co może czekać ją, jeśli naprawdę nie znajdzie tej cholernej błyskotki*
*Avenir oczywiście wszystko widziała. Ale domyślała się, czemu szamanka nagle zrobiła się nienaturalnie cicha, dlatego tylko patrzyła na nią z pobłażaniem. Gdy zaś ta wyszła za drzwi, drowka wychyliła na zewnątrz głowę.* Tylko nie ochodź sama za daleko, bo wtedy na moją pomoc nie możesz liczyć. *Nie wiadomo było, czy chodzi jej o pomoc w powrocie, czy w szukaniu symbolu. Szamanka wszakże mogła tak pomyśleć i usłuchać, w końcu czarodziejka oznaczała światło. Ale prawdę mówiąc drowka nie miała ochoty znowu gdzieś łazić, toteż czym prędzej schowała głowę do suchego wnętrza. Podeszła bliżej do lezącego i spojrzała mu prosto w oczy...na ile oczywiście pozwalał jego stan.*
*Dowódca zaś nadal tylko się przyglądał. Zachowanie drowki względem ludzkiej kobiety skomentował jedynie słowami.* Nader uprzejmaś, Pani. *Dwóch mieszańców zaś wyglądało na srodze zawiedzionych, iż widoki jakie do tej pory zapewniała im fioletowowłosa zniknęły za drzwiami. Niemniej jednak obowiązki wzywały. A dowódca wyraźnym gestem dawał do zrozumienia, że należy podnieść głowę gościa, tak by mroczna mogła sobie popodziwiać do woli. Czyn ów został wykonany nader brutalnym i żywiołowym szarpnięciem za włosy leżącego. A dokonał tego ten, który wcześniej trzymał pochodnię.*

*Na zewnątrz zaś szamanka z podziwu godnym samozaparciem pokonywała trasę wiodącą do płotka, który tak żwawo pokonała wcześniej. Była tak zajęta tą czynnością, że zupełnie nie zwracała uwagi na to co dzieje się na podwórzu. Być może usłyszała słowa Avenir, lecz czy dotarły one do niej? Deszcz ustał już, jednak na podwórzu stała woda. I w jednej z takich kałuż coś pobłyskiwało...*
*Owszem, niewiele do niej dochodziło, czego doskonałym przykładem był fakt, że nawet nie zauważyła zmiany pogody. Wyłączona była zupełnie, tak więc mimo iż słyszała coś tam, nic do niej nie docierało. Jedynym, co przebiło się przez ową ignorancją powłokę, był niespodziewany błysk... Zatrzymała się w miejscu, wytężając wzrok. Przez chwilę poczuła się jak sroka, polująca na nową błyskotkę. Bo i tak też się zachowywała. Przekrzywiła głowę, pierwej próbując dociec, czy aby jej się nie przywidziało. Nie nie... nie mogła się mylić! Tam coś było! Chwilę mierzyła do skoku, oceniając przy tym odległość i warunki... Po czym rzuciła się w podejrzaną kałużę, lądując na brzuchu. Woda rozchlapała się na boki, zostawiając ją z łapami zanurzonymi w błocie. Czuła, że coś w nich ma... Zacisnęła mocniej, po czym-by obwieścić zwycięstwo-uniosła ku górze* Ha! *krzyknęła przy tym triumfalnie, po chwili zauważając, że to co miała w rękach, było zwykłym kamieniem... Na szczęście po chwili gorączkowego gmerania w błocku, udało jej się wydobyć zeń błyskotkę. I niech bogom będą dzięki, że zgubiła to właśnie tutaj... Gdyby miała wracać na bagno, nie byłoby zbyt miło*
*Głos drącej kobiety, a i owszem usłyszał, nie dano długo mu się nad tym zastanawiać, gdyż z jego ust jedyne co się wydobyło po chwili to cichy jęk gdy poczuł szarpiącą za jego włosy rękę mieszańca która skierowała jego twarz w stronę drowki. Kurde, tak naprawdę to powinienem ściąć te włosy na długość jednego centymetra-przemknęło mu przez głowę. I taka była prawda bo jak na razie w żadnej sytuacji mu nie pomogły.*
*Avenir skinęła z zadowoloniem głową na widok twarzy leżącego zwróconej w jej stronę. Nie ma to jak podwładni wypełniający nie wypowiedziane rozkazy. Drowka przyjrzała się uważnie mężczyźnie, wpatrując mu się prosto w oczy i dziwną miną, ni to rozbawioną, ni to chłodną i wyrachowaną.* Hm...widzę, że już zaczynasz jęczeć. Jeszcze chwilę, a porozmawiamy sobie, co ty na ten pomysł? *Avenir zapytała uprzejmie i z lekceważeniem jednocześnie, co zabrzamiało dosyć szczególnie. Ale też była to szczególna sytuacja; mimo iż takie zabawy dosyć lubiła, to jednak ubranie lepiące się do ciała i mokre włosy nie były najlepszą do tego oprawą.*
*Mieszaniec zaś próbował. Na prawdę próbowała, ale co prawda to prawda. Szczecina jaka porastała głowę drowa nijak nie nadawała się do szarpania. Jednak jakimś cudem udała mu się ta sztuka. Na ułamek chwili wystarczający, by drowka wypowiedziała swoją kwestię. A potem szczecina wymknęła się z zaciśniętej pięści i głowa opadła na posadzkę. Półdrow z trudem pohamował chęć dołączenie do tego ruchu ruchu własnej pięści. Wszak tyle się namęczył żeby kobieta mogła spojrzeć w oczy przybysza a tu taka dywersja? Ugryzł się w język by jakiś nieproszony komentarz nie wyrwał mu się mimo wszystko.*

*Błyskotka zaś o dziwo okazała się poszukiwaną przez szamankę broszą, czy też wisorem. I tak w tym przypadku obyło się bez większych komplikacji. Należało jednak nadmienić, iż to co chwilę temu jeszcze było prowizorycznym odzieniem teraz przestało spełniać swą funkcję. Mocowania puściły i tak oto niedawna koszula smętnie unosiła się na powierzchni kałuży - tonąc fragmentami.*
*jak pech to pech... na szczęście nie wszystko było przeciw niej. Przecież miała wisiorek, a to już był dobry znak. Nie było sensu przejmować się nie swoją koszulą. Choć chodzenie nago nie było dobrą perspektyw na te chłodne i deszczowe dni... Cóż począć. Nie zszyje jej przecież, bo i nie ma czym... A nim wyruszy na poszukiwanie nowego stroju, lepiej byłoby się ogrzać i choć trochę wykurować. Teoretycznie rany już się goiły... co nie zmieniało faktu, iż teraz, kiedy powoli zmysłami wracała do rzeczywistości, na ponów poczuła ból. A bolało ją dosłownie wszystko... Aż zaklęła w duchu, przypominając sobie, iż wraz z ubraniem, jak i zawartością torby, straciła całe swoje zielsko. Bez niego czuła się prawie jak bez ręki. W ogóle cała czuła się wybrakowana... Trzeba będzie czmychnąć w wolnej chwili w stronę lasu. Ale to nie teraz... Teraz musiała wrócić do stodoły. Tam przynajmniej na razie mogła czuć się bezpiecznie. Wstała pospiesznie, ani myśląc choć na chwilę wypuszczać z dłoni wisiorek, po czym w milczeniu skierowała swe kroki do przybytku. Niedługo potem drzwi otworzyły się gwałtownie. Kobieta przelazła przez nie, wzrok swój kierując na tego, co wyglądał na drowiego dowódce owej bandy. Patrząc tak, starannie zamknęła za sobą drzwi. Dopiero gdy skończyła, spuściła wzrok i nadzwyczaj grzecznie i cicho polazła w kierunku pochodni. Ba! Nawet postarała się, coby nie przeparadować środkiem. Przecież znów była nago... Choć zawsze mogła powiedzieć, iż chodzi tak dla towarzystwa, żeby temu na ziemi głupio nie było. Idiotyczne wytłumaczenie, ale zawsze...*
*Nie mogę się doczekać-pomyślał. Tylko o czym? Miał nadzieję że chociaż na jakieś ciekawy temat, a nie jak te homo-mieszańce. Z przyzwyczajenia chciał to powiedzieć na głos, ale można było usłyszeć tylko chrząknięcie. A może to było jedynie kpiące prychnięcie, zniekształcone przez paraliż. Kto to mógł wiedzieć?
Szkoda jedynie że noc taka chłodna, od podłogi ciągnęło jak cholera, co zresztą teraz było dosyć dziwnym połączeniem ze zdrętwiałym ciałem.*
*Paraliż zaś zaczął ustępować. I po parsknięciu czy też prychnięciu jakie wykonał mógł poczuć iż mięśnie twarzy zaczynają go słuchać. Na tyle by mógł mówić. Reszty ciała dotyczyło to w mniejszym stopniu. Drow jednak miał wrażenie, iż po jego ciele pędzi całe stado mrówek raz w jedną raz w drugą stronę. Z pewnością było to ciekawe doświadczenie.*

*Dowódca zaś lekkim uniesieniem brwi przywitał powrót fioletowowłosej. Jej nagość najwyraźniej nie wywierała na nim żadnego wrażenia, w odróżnieniu jednak od jego podwładnych, którym nie wiadomo co po głowach chodziło. Toteż obrzuciwszy dziewczynę umownie "przyjaznym" spojrzeniem niedbale wskazał na wiszące na kołku wdzianko.* Ubierz! *Polecił. Przede wszystkim chodziło mu o to by jej goły zad nie odwracał uwagi półdrowów, którym z niewyjaśnionych przyczyn ludzka kobieta, nawet tak wychudzona, mogła się podobać.*
*Avenir prychnęła cicho, widząc fioletowowłose nieszczęście wchodzące z powrotem do stodoły i erakcje półdrowów na jej nagie ciało.* Proszę się skupić, panowie, na zabawę będzie czas później. *Zwróciła się do nich chłodnym tonem i z iskierkami rozbawienia w oczach. Na szmankę zaś skinęła, by ta posłuchała polecenia i ubrała się. Potem zaś drowka zauważyła - i usłyszała - "gościa" z podłogi.* Ach, czyli widzę, że pogawędkę utniemy sobie prędziej, niż myślałam. *Odrzekła do niego z uśmiechem, patrząc na jego reakcję.*
*Fakt, uczucie nie należało do najprzyjemniejszych. Choć i tak było dobrą odmianą. Teraz zaczął ruszać ustami, tak jakby testował czy w ogóle jeszcze działają. Przez krótką chwilę otwierał i zamykał , napinając wszystkie mięśnie twarzy po czym je rozluźniając. Spojrzał najpierw na ludzką niewolnicę, która właśnie weszła, po chwili jednak zwrócił wzrok w kierunku drowki*..i mam nadzieję że nic więcej.*odpowiedział w reakcji na słowo "utniemy". Poczuł jeszcze podczas wypowiedzi lekką sztywność mięśni, więc ponownie rozdziawił usta i zamknął, i tak jeszcze ze dwa razy.*
*wcale jej nie zależało na tym, by ktokolwiek się na nią gapił. Przylazła tu jedynie z uwagi na stan zdrowia, a nie własne chęci. Z resztą nie było jej winą, iż koszula została na dworze zupełnie niezdatna do użytku. Mimo wszystko nie wyglądała na zażenowaną owym faktem. Najwidoczniej nie przeszkadzało jej, że musi paradować nago. To było tylko ciało... a w oczach Pana wszyscy i tak byli nadzy. Co wcale nie przeszkodziło jej w tym, by słysząc rozkaz dowódcy posłusznie wziąć się za ubieranie... Podlazła do tego skórzanego czegoś i mierząc wzrokiem drowa, poczęła kombinować jak to założyć. Nie chciała mu wchodzić w paradę. Najbardziej dlatego, iż liczyła na to, że będzie mogła posiedzieć sobie tutaj jeszcze chwilę, a to właśnie dowódca wydawał jej się chwilowym panem stodoły... Nawet pomijając fakt, iż to Avenir była nieco wyżej w hierarchii. Tylko dla formalności spojrzała w jej stronę, dostrzegając zgodę. Gdyby nie ci wszyscy mężczyźni, miałaby gdzieś to co tamta do niej mówi... Bowiem za swoją zwierzchniczkę uważała tylko jedną osobę, a jak podejrzewała, ta była daleko stąd. Stanęła więc tyłem do reszty i poczęła uważniej przyglądać się znalezionej błyskotce, coby sprawdzić, czy nic jej nie jest*
*Drowka przestała chwilowo zwracać uwagę na szamankę; skupiła się teraz na leżącym mężczyźnie. Jego słowa wyrażały pewne obawy...Nie wiedziała, czemu coś takiego mogłoby mu przyjść do głowy. Chyba, że...tu kobieta zerknęła w kierunku półdrowów i uśmiechnęła się ze zrozumieniem.* Nie martw się, na razie nie zamierzam ucinać nic więcej; pogawędka nada się idealnie. *Odrzekła cichym, mruczącym głosem. Uwielbiała prowokować i chciała sprawdzić, jak tamten się zachowa.* CZy jest coś, o czym chciałbyś pogawędzić w pierwszej kolejności? *znowu ten modulowany ton, jednak kontrastujący z iskierkami rozbawienia, które zdawały się nie znikać z jej oczu.*
*Spojrzał ponownie na drowkę.*Na początek?*spytał*...dobrze, skoro i tak masz w ochronie trzech ćwoków, niewolnice która co chwilę próbuje nas oszołomić swym małym biustem,*tu się lekko uśmiechnął podczas wypowiedzi, spoglądając na dwóch podwładnych mieszańców*co na tych idiotów zresztą działa*dodał. W jego głosie nie było słychać żadnej obawy. Wręcz przeciwnie, lepiej dosłyszalny był sarkazm. Chwilę się jeszcze zastanawiał *No i ty,...*urwał na krótką chwilę kierując na nią ponownie wzrok.* patrząc na twój strój i brak broni, można zasugerować że zapewne jesteś utalentowana magicznie, w takim razie o swoje bezpieczeństwo bać się nie musisz co może być pretekstem aby mnie rozwiązać i jak cywilizowani porozmawiać.
Och, jakiś ty sarkastyczny, panie...bezimienny?*Rzekła do niego również z sarkazmem, jeszcze lepiej słyszalnym niż jego własny. Potem spojrzała jakby w zastanowieniu po wspomnianych "ćwokach" i "niewolnicy".* Co oni tu robią, to nie moja sprawa, nie ja ich tu przysłałam. A ta...*wskazała na szamankę* to nie niewolnica, chociaż w moim mniemaniu niedaleko jej do niej.*Powiedziawszy to rzuciła przyjazne i wesołe spojrzenie fioletowowłosej.* Bystry jesteś, ale żeby cię rozwiązać...co ty o tym sądzisz?*Zwróciła się w stornę dowodzącego póldrowami, tak jakby jego słowa miały wielkie znaczenie.*
*doskonale słyszała o czym mówili, choć pierwotnie nie zrozumiała, co tamten miał na myśli. Wspominiał o jakiejś niewolnicy... Nie przypominała sobie, żeby z nią i Avenir szedł ktokolwiek... Rozejrzała się nawet, coby odszukać jakąś dziewoję, ale poza mężczyznami i drowką nie było tu nikogo. Spojrzała więc na drowkę, lekko unosząc brwi ku górze. Dopiero jej słowa rozjaśniły sytuację. Wtedy też poczęła sobie przytakiwać lekkimi ruchami głowy. Cóż, nie wyglądała na nazbyt kumatą. Przynajmniej nie w tej chwili. Posłała ostatnie pełne niezrozumienia spojrzenie związanemu mrocznemu, po czym grzecznie usiadła na ziemi, krzyżując nogi. Tym razem była przodem do reszty, choć i tak głównie swój wzrok skupiła na własnych rękach. To właśnie tam miała ową błyskotkę, którą udało jej się odzyskać. Przekładała ją z ręki do ręki, gapiąc się jak zaklęta. Właściwie to myślała... Musiała przeanalizować minioną podróż i dojść do tego, co teraz należy zrobić. Nie będzie tu przecież siedzieć wiecznie*
*Wdzianko, które jakimś cudem udało się założyć szamance (być może dlatego, że miało rozcięcie z przodu przez które wcisnęła swe chude ciałko i dwie dziury na ręce) było zdecydowanie kożuchem bez rękawów. I z pewnością było na nią za duże bowiem sięgało jej niemal do kolan i prawie mogła się owinąć nim raz jeszcze. Toteż gdy zasiadła wyglądała trochę jak zawinięta w baranią skórę a nie odziana w kożuch. I jakoś wtedy mieszańce przestali zwracać na nią uwagę. Skupili się na drowie. A ten, który uprzednio walczył ze szczeciną porastającą jego głowę wyglądał jakby z prawdziwą przyjemnością wykorzystał fakt, że tamten jest związany do zapoznania jego pewnych części ciała z pochodnią. Dowodzący zaś elf odparł udatnie markując troskę.* Biedak. Jeszcze zrobiłby sobie krzywdę. A nie można pozwolić aby ktoś kto z takim przekonaniem powołuje się na Kessrina stał się bezużyteczny. *Słowo "bezużyteczny" zabrzmiało wręcz jak obietnica.*
*To dlatego jest tak... nieposłuszna. Pomyślał, wszak już od samego początku gdy się pojawiły dziwiło go że ludzka kobieta na tyle sobie pozwala. Chociaż tyle się wyjaśniło.
Spojrzał na przemawiającego homo-przywódcę mieszańców.*zanim mnie związaliście byłeś mniej wygadany*odpowiedział mu jakby to do niego mówił. Teraz przeniósł wzrok na drowkę. Czekał na jej odpowiedz.*
*Avenir skrzywiła się z dozą niesmaku widząc zachowanie mieszańców. Posłała im zimne spojrzenie, mówiące "Zostawcie go w spokoju. Na razie".* Powoływałeś się na Kessrina? Z jakiej racji, ussta d'anthe? *Spytała się leżącego, wracając do swojego słodkiego, niskiego tonu. Na szamankę przestała zwracać większą uwagę, dopóki ta siedziała cicho i grzecznie. Miała inne sprawy na głowie.* Jak w ogóle się tu znaleźliście? Proszę o szczegóły. *Rzuciła do zebranych mężczyzn. "Proszę" brzmiało tyle co "każę", ale miała zamiar usłyszeć wersje obu stron.*
*westchnęła cicho... Czy naprawdę musiała słuchać tego wszystkiego? Jedynym pocieszeniem był fakt, iż teraz przestali się na nią gapić. Może wkrótce w ogóle zapomną, że ona wciąż siedziała obok nich? Żeby im pomóc w tej czynności, usunęła się trochę na bok, pod najbliższą ścianę. Tam też zasiadła, opierając się o nią plecaim. Może i wtedy nie była nazbyt blisko pochodni, ale co tam... Przecież ten dziwaczny kożuch też grzał dość dobrze, a na tym teraz jej zależało. Podciągnęła kolana pod brodę, po czym naciągnęła kożuch również na nogi, obejmując je. Nadal się trzęsła, choć już nie tak bardzo. Powoli robiło się jej ciepło, czego oznaką były lekkie rumieńce na twarzy. Spode łba obserwowała całą resztę, ze szczególną uwagą przyglądając się związanemu drowowi*
Miałem tu z nim umówione spotkanie, ale wyślij jednego*wskazał na mieszańca skinieniem głowy, po czym z powrotem wzrok jego skierowany na drowkę został* do Kessrina z zapytaniem, a się dowiesz*odpowiedział. Teraz będzie się musiał tłumaczyć. Znowu!
Chwilę się zastanawiał.*Mam powiedzieć jak było...?*spytał*dobrze, a więc przybyłem tu dość niedawno, mniej więcej północ była, bo i o tej porze spotkanie miało się odbyć. Nikogo nie widziałem, to i głośno oznajmiłem, a nóż mnie ktoś usłyszy,*opowiadał teraz wpatrzony bardziej w ścianę za drowką niż na nią*cel mojego przybycia. W pierwszej chwili już chciano mnie podziurawić z kuszy, po czym pojawił się on*skinął głową na przywódcę mieszańców*nastąpiła krótka wymiana zdań po której nieoczekiwanie próbowano mnie zdzielić pięścią w twarz, co się jednak nie udało.*tu się lekko uśmiechnął, prawie niezauważalnie* Kolejny teraz zapewne łucznik próbował trafić mnie w rzyć, co jak widać nastąpiło również w stodole,*tu przeniósł wzrok na nią*ja rozumiem że amatorów tylnej dziurki w tej krainie jest od cholery i trochę,*tu się lekko skrzywił, ale bynajmniej nie z obrzydzenia*ale nie przesadzajmy z pakowaniem tam byle czego.*teraz zrobił małą przerwę, zapewne na przemyślenia nad tą jakże nie cierpiącą nawet chwili zwłoki sprawą.*Później zaprowadzono mnie do stodoły, ponowna wymiana zdań, która prawdę mówiąc nie wiem w jaki sposób była związana z aktualną sprawą,*mimowolne lekkie wzruszenie ramionami, zapewne nawet tego nie poczuł z powodu odrętwienia.*Po czym zajście mnie od tyłu i próba związania, resztę już znasz.*skończył, ale jeszcze chwilę się zastanawiał, prawdę mówiąc ani razu nie obraził mieszańców, trudno przyjdzie jeszcze na to czas.*
*Ten który dowodził mieszańcami uśmiechnął się lekko i delikatnie skłonił przed drowką. Z tego co miał wpajane przez swego pracodawce mroczne lubiły, gdy okazywano im szacunek. Toteż zamierzał spełnić te oczekiwania.* Leżący tu samiec owszem powołał się na imię, które wymienił. *Tu nastąpiło lekkie wzruszenie ramion.* Potem zaś próbował uczynić sobie krzywdę za pomocą tych tu mieszańców. I tak jak mówiłem został obezwładniony celem dostarczenia go do Rezydenci i tam przedstawienia sprawy zwierzchnikom. *Urwał na chwilę i zerknął na drowkę, zaraz jednak spuścił wzrok.* Nie mogłem dopuścić aby zrobił sobie krzywdę w czasie podróży. Twoje wejście Pani zaś oddaliło nieco moje zamiary jakimi był transport przybysza.
Tak zrozumieliśmy,*skierował nagle wzrok na przed chwilą przemawiającego mieszańca*lubisz się powtarzać, co potwierdza moje przypuszczenia że jesteś cholernie nudny.*powiedział. I taka była prawda, mieszaniec powiedział ten tekst już chyba ze 3 może nawet 4 razy. Mrocznego zaś przestało już bawić słuchanie idiotów co nie umieją nic nowego wy myśleć, bo trwają w durnym założeniu że jedną, wedle ich uznania, świetną przemowę można powtarzać wiele razy, a inni będą za każdym razem się nad nią zachwycać.*a teraz zajmij się swoimi chłopakami, bo chyba za bardzo się podekscytowali jeszcze przed chwilą gołą nie niewolnicą*powiedział, a jego tekst sarkazmem był przesiąknięty.*za stodołą było sporo miejsca.*skończył, ale chwilkę się zastanawiał po czym dodał z udawanym życzliwym uśmiechem*jeśli wiesz o co mi chodzi.*Teraz skierował wzrok na drowkę*ponawiam moją propozycję rozwiązania mnie, nie widzę żadnych jak na razie korzyści z prób zabicia was*miał dosyć poważną minę, a w jego głosie nie dało się usłyszeć sarkazmu*co z jedną przedziurawioną ręką i pośladkiem byłoby zapewne dosyć ciężkie.*czekał teraz na odpowiedź.*
*Drowka wysłuchała wszystkiego w milczeniu, od czasu do czasu tłumiąc chichot. Ci mężczyźni byli naprawdę zabawni, obaj. Ten leżący miał naprawdę pocieszny sposób wypowiadania się, a mieszaniec najwidoczniej o drowich kobietach przede wszystkim słyszał, widzieć zaś - niekoniecznie i nie za często. No, ale musiała podjąć jakąś decyzję, dlatego zaczęła się zastanawiać. Miała pójść z szamanką do jej szałasu, ale zupełnie najwidoczniej się zgubiły. To znaczy szamanka się zgubiła, bo Avenir i tak nie wiedziała, gdzie ów szałas się znajduje. Była jeszcze sprawa tego...* Hm, panie, jak się właściwie nazywasz? My lubimy wiedzieć, z kim mamy do czynienia, zaś rozmowa bez przedstawienia się jest ze strony mężczyzny dużym nietaktem. Pominę fakt, że leżysz, a nie stoisz. *Kobieta uśmiechnęła się nieco perfidnie, ale nie za bardzo. Już postanowiła, co zrobią.* Tego osobnika trzeba zaprowadzić do Twierdzy. Oczywiście tak, aby nie mógł się zorientować, gdzie ona leży, ale to chyba oczywiste? *Zwróciła się do przywódcy mieszańców.* My dwie udamy się z wami, przynajmniej przez cześć drogi. Ty! *To mówiąc skierowała spojrzenie na fioletowowłosą.* Masz jeszcze jedną szansę na znalezienie swojego szałasu.
Pani... *Wtrącił się dowodzący mieszańcami samiec.* Prawdziwym zaszczytem będzie jeśli zechcesz nam towarzyszyć. Twa osoba z pewnością uświetni... *Tu urwał na chwilę i gorzko pożałował, że musi się opierać jedynie na wspólnym. Nie znał bowiem zbyt wielu słów w języku migowym i nie potrafiłby wyjaśnić drowce, iż jej obecność mogłaby okazać się konieczną. Tym bardziej, że symbol jaki nosiła został przez niego rozpoznany.* ...naszą podróż. *Przez chwilę przebiegło mu przez myśl pytanie czy kobieta wie dokąd będą zmierzać... Zwłaszcza, że chciała wysłać ich do Twierdzy. Wątpliwości pozostawił jednak sobie. Dał znak temu stjącemu bliżej.* Siodłaj konie. *Zerknął jeszcze na drowkę oczekując na jej decyzję.*
*niemrawo wzrok uniosła ku górze, kierując go na drowkę. Lekko przy tym głowę w lewo przekrzywiła. Zamrugała raz, później drugi. Myślami była daleko stąd... Słyszała jednak, co tamta do niej mówi. Po chwili zmarszczyła brwi i lekko poruszała głową na boki* Nie... *szepnęła. Zaraz też mocniej poczęła kręcić głową* Nie nie nie... *powtarzała coraz głośniej. Zerwała się z ziemi na równe nogi, ręką przytrzymując ściany. Wzrok miała nieobecny. Zupełnie tak, jakby oberwała w głowę i jeszcze nie doszła do siebie* musimy iść... *powtórzyła jak kiedyś* idziemy o tam... *wskazała palcem w kierunku wyjścia, po czym lekko chwiejnym krokiem doszła do swojej laski, podnosząc ją z ziemi. Ciężko oparła się na koślawym kiju, oddychając głęboko. Wzrokiem po ziemi przesunęła z każdym oddechem uśmiechając się coraz mocniej. Zaczęła przytakiwać sobie lekkimi ruchami głowy* tak tak... *mówiła cichutko. Ruszyła w kierunku drzwi, ostatni raz omiatając wszystkich wzrokiem szaleńca. Mijając drowkę nachyliła się w jej stronę, szepcąc* chodź... nie pożałujesz... *po tych słowach kontynuowała swoją wędrówkę do drzwi. Wyglądało na to, że doznała czegoś na wzór olśnienia... Miała plan. Nowy cel podróży. Ślepo wierzyła, że jeśli tam dotrą, czekać je będzie coś wspaniałego. Tak jak i teraz.... Choć żal było jej opuszczać to ciepłe i zadaszone miejsce, gdzieś tam czekało na nie coś jeszcze. Wiedziała o tym... Pan nie mógł się mylić...*
Khazontil*odpowiedział. Dalej prawdę mówiąc czekał na decyzję pro po rozwiązania go.
Mają go zabrać do jakiejś twierdzy i to tak aby się nie zorientował gdzie ona jest? Musi być dosyć daleko stąd.* to jak będzie z tym rozwiązywaniem?*ponownie pojawiło się pytanie, na które jeszcze nie uzyskał odpowiedzi.*
*Dowódca zaś nie czekając aż pierwszy opuści stodołę zwrócił się do drugiego mieszańca.* Wyprowadź go na zewnątrz! *Choć może słowo "wyprowadź" nie było najlepiej dobrnane. Jak bowiem wyporwadzić kogoś, kto z racji więzów nie może chodzić? Zaś cała jego postawa zbliżona jest do owiniętego sznurem baleronu? Niemniej jednak wydawało się, że półdrow zrozumiał przesłanie. Podszedł bowiem do gościa i chwyciwszy za sznury próbował go unieść tak, aby w konsekwencji móc przerzucić go sobie przez ramię. Potem zamierzał wymaszerować na podwórze. Przewodzący zaś mężczyzna uśmiechnął się uprzejmie. Jednocześnie starał się nie zwracać zbytniej uwagi na mamroczącą ludzką kobietę. Chyba w tym właśnie momencie uznał ją za szaloną. Zwrócił się zaś do drowki.* Panie pojadą powozem. *Tembr głosu mógł świadczyć równie dobrze o stwierdzeniu jak i o pytaniu. Oczywiście samiec zakładał, że z nim pojadą.*
Ojej, co za piękne imię. Dobrze, pojedziemy razem z wami. *Wypowiedziawszy ostatnie zdanie, rzuciła tylko nieodgadnione spojrzenie w stronę Khazontila i skierowała się w strone wyjścia. Kątem oka przyuważyła starania poczynione przez mieszańców celem przetransportowania gościa. Ani słowem nie wspomniała o jego rozwiązaniu; miała zamiar trochę go wybadać go i porozmawiać z nim. Przechodząc na zewnątrz, zerknęła jeszcze przez ramię.* Czy nasz gość zmieści się z nami? Chciałabym z nim porozmawiać.
Nasz gość przybył konno. I jego wierzchowca zamierzam wykorzystać do przetransportowania go do celu. *Mężczyzna odparł nad wyraz uprzejmie. W tym czasie półdrow ni to ciągnął ni niósł rzeczonego "gościa". Wyglądało to mniej więcej tak, że złapał go pod pachy i nieco uniósł, tak że nogi ciągnęły się po ziemi. W tym samym czasie drugi mieszaniec osiodłał dwa konie. I te czekały już na pozostałych przed stajnią. Teraz zaś zajmował się wprzęganiem ostatniego zwierzęcia do dwukółki. Na niej wszak miały pojechać kobiety. Dowódca zaś wskazał na ludzką niewiastę.* Czy ona pójdzie sama? *Padło pytanie skierowane do mrocznej.*
*gdyby nie fakt, iż była zaaprobowana swoim nowym celem podróży, pewno oburzyłoby ją to, iż została zignorowana. Nic sobie jednak z tego nie zrobiła. Czy drowka pójdzie za nią czy nie, to jej wybór. Dostała przecież polecenie "towarzyszenia szamance", a czy i jak ów rozkaz wykona, nie leżało w kompetencjach ludzkiej kobiety. Jakby nigdy nic więc wylazła na zewnątrz, tuż za progiem stając w miejscu. Chwilę wsłuchiwała się w szum wiatru, po czym ruszyła w kierunku furtki. Wpatrzona była przed siebie. Ani razu nie zerknęła przez ramię... Wyglądało na to, iż doskonale wie dokąd iść... Co mogło wydać się dziwne, chociażby dlatego, że była tu po raz pierwszy*
*Avenir przyjęła oświadczenie dowódcy skinieniem głowy.* Niech jednak trzyma się blisko. Chcę mieć go na oku. *Powiedziała po czym uśmiechnęła się lekko. Wyszedłszy przed stodołę ujrzała powozik. Zmierzyła ów środek trnasportu uważnym spojrzeniem, po czym zerknęła na szamankę.* Czy ona pójdzie sama? Nie wiem. Zapytajcie ją sami, ale uważajcie, kierują nią jakaś siła wyższa, z którą lepiej nie zadzierać. *W jej głosie dało się wyczuć delikatną kpinę, ironię. Ale rzeczywiście, szamanka wyglądała na natchnioną....nie, na obłąkaną. Niech tamci sami się z nią męczą, czy będzie chciała iść czy jechać, to Avenir było wszystko jedno.*
*Ten, w którego żyłach płynęła również elfia krew wzruszył ramionami.* Wsadzić go na konia. *Zakomenderował również opuszczając stodołę. Oczywiście wykonanie polecenia pozostawił swym współpracownikom. Sam zaś skierował się w stronę jednego z koni. W tym czasie, ten który do tej pory męczył się z dwukółką najwyraźniej wygrał tę batalię, bowiem skierował swe kroki w stronę kompana mieszanej krwi. Drugi półdrow też powoli wyłaniał się ze stodoły. Trudno rzec czy wyglądał na potrzebującego pomocy... Jakoś bowiem sobie radził ze skrępowanym drowem. Niemniej jednak we dwóch sprawa nabrała tempa. Teraz bowiem Khazontil był niesiony. Co oznaczało, że jeden z mieszańców trzymał go za nogi a drugi chwycił pod pachami, własne dłonie splatając na jego klatce piersiowej. I w ten sposób dotarli do wierzchowca mrocznego. Szamanką nikt się zbytnio nie przejmował, po słowach drowki...*
*Na początku jeszcze się chwilę rzucał, ale gdy podszedł drugi i pomógł tamtemu, to przestało mieć jakikolwiek sens. A teraz ciekawsza część, jak miał jechać konno ze skrępowanymi nogami? Zobaczymy.
W tym momencie zżerała go zarówno ciekawość jak i niepewność co zastanie na końcu tej wędrówki. Oczywiście wcale nie dał tego po sobie poznać. Czy będzie rozmawiał z drowką, to się jeszcze zobaczy. Ale jak na razie, nic nie mógł zrobić więc czekał. *
*pewnie gdyby raczyli zwrócić na nią uwagę, zauważyliby, że ta jest już za bramką, a do tego, wcale nie ma oporów by iść dalej. Co dziwne, nie kierowała się tam, skąd z drowką przyszły... Mimo wszystko, wyglądało na to, iż doskonale wie, dokąd ma się udać. Stanęła twarzą w stronę, gdzie jakiś kawał drogi dalej miał być jej cel... Ten kto tam był, wiedział, iż stoi tam nie co innego, jak rezydencja drowów. Tylko czemu chciała iść właśnie tam? Wyciągnęła rękę w ową stronę, jak gdyby chciała złapać w palce odległy, teraz niewidoczny budynek. Wtedy też po raz pierwszy zerknęła przez ramię... i zauważyła, że wszyscy mają ją gdzieś. Dłoń mocniej zacisnęła na swej lasce, ostentacyjnie odwracając się na pięcie w ich stronę* idziecie czy nie?! *krzyknęła w ich kierunku* no ileż można czekać!
*O dziwo ludzka kobieta szła w kierunki w jakim zamierzali udać się i pozostali. Jednak na tę chwilę zdawali się oni być wystarczająco zaaferowani swoimi czynnościami, by zwracać jeszcze uwagę na fioletowowłosą istotę. Toteż dwójka półdrowów uniosła skrępowanego gościa i przerzuciła go przez siodło, w taki sposób, że nogi znajdowały się po jednej a głowa po drugiej stronie. Brzuch drowa przylegał zaś do siedziska kulbaki. Klejnoty rodowe zaś dyndały swobodnie na wysokości puśliska, czyli paska skóry łączącego strzemię z siodłem. Jeden z mieszańców cofnął się do stodoły po rzemień. Zamierzał bowiem przywiązać przybysza, by niefortunnie nie zsunął się podczas drogi.*

*Dowódca zaś podszedł do dwukółki, odkręcił lejce i wskoczył na siedzisko.* Pani? *Zagadnął do drowki. Nie wiedział bowiem jak i czy ma ją ponaglić.*
*no i znów ją zignorowano. Cóż... Można było się przyzwyczaić. Nie był to przecież ni pierwszy ni ostatni raz, kiedy wszyscy mieli ją gdzieś. Ale może to i lepiej? Przecież właśnie to próbowała osiągnąć od dłuższego czasu... Gdzieś tam w jej głowie zapaliło się światełko... Reakcja więc była natychmiastowa. Jeszcze bardziej ostentacyjnie machnęła na nich ręką i obróciła się przodem do celu podróży. Pierwsze kroki stawiała dość powoli, jak gdyby chciała przez to powiedzieć, że jeszcze jest w stanie na nich poczekać. Na szczęście dla niej, nadal nikt nie patrzył w jej stronę... Toteż przyspieszyła, starając się jak najszybciej czmychnąć z ich pola widzenia. Oczywiście wciąż kierowała się do rezydencji, nie wiedząc nawet, że i oni właśnie tam jadą. Co kilka kroków nerwowo zerkała przez ramię, sprawdzając czy ją śledzą. Miała zamiar zniknąć im z oczu i popędzić przed siebie. Jej pospieszne ruchy mógł zdradzić jedynie szybki i dość głośny grzechot laski. Ale kto by się tam przejmował jakimś uciekającym człowiekiem...*
*Drowka patrzyła z rozbawieniem jak Khazonti jest sadzany na koniu i zaśmiała się cichutko i złośliwie w jego stronę. Potem jednak dostrzegła poczyniania szamanki, która chyba miała zamiar dyskretnie im się wymknąć. Biedna kobieta nie wiedziała jednak, ze po pierwsze, zmierzają w tym samym kierunku, po drugie - że oczy elfów są nadzwyczaj bystre.* Jedźmy. Moja...towarzyszka jeszcze gotowa się zgubić, a tego nie chcemy. Twoi ludzie dołączą do nas, jak tylko przywiążą tego tam na stałe.
*Jedźmy. Łatwo powiedzieć. Na tę chwilę mogli pojeździć w kółko po podwórzu, bowiem nikt jeszcze nie otwarł bramy. Dowódca pozwolił sobie przewrócić oczami. W zasadzie gest ten mógł dotyczyć wszystkiego. Tak szamanki, jak i jego współpracowników a nawet wyglądającej na magiczkę drowki.*

*Drow zaś spoczywał na siodle dumnie eksponując pośladki. Mieszaniec wrócił w końcu ze sznurem i obaj zajął się mocowaniem mrocznego do siodła. Drugi, ten który przez chwilę pilnował gościa udał się teraz w kierunku bramy celem otworzenia jej.*
*Aktualnie to że świecił tyłkiem to jest jego najmniejszy problem. Inna sprawa bardziej go zainteresowała, a dokładnie to że drowka powiedziała że do twierdzy mają go zabrać, a nie do pałacu czy rezydencji, mniejsza o nazwę. Przynajmniej tak pamiętał.
Choć prawdę mówiąc czekał już tylko aż go rozwiążą, i będzie mógł coś w końcu zrobić.*
*Otwieranie bramy poszło nad wyraz sprawnie. Toteż mieszaniec powrócił do grupki i dał znak, że można ruszać. Dowodzącemu prawie drowowi nie trzeba było najwyraźniej tego dwa razy powtarzać. Sięgnął po bacik świsnął nim nad końskim zadem, aż zwierzę ruszyło z miejsca kłusem. Dziękować znanym i nieznanym bogom, że drowka zdążyła zasiąść w dwukółce. Gdyby bowiem teraz do niej się gramoliła najpewniej spadłaby. Drugi półdrow również wskoczył na konia. Do tylnego łęku zamocował uwiąz (czyli kawał linki), który łączył się uzdą wierzchowca Khazontila, co pozwalało wierzyć, iż zwierzę będzie dreptać w dobrym kierunku. Nie zamierzał tracić czasu i pospieszył za dowódcą. Ostatni z samców wyprowadził własnego wierzchowca za bramę a potem ją zamknął i także wskoczył na siodło. Zamierzał dołączyć do reszty. Reszty, która podążała po śladach szamanki.*
*a ona dalej lazła przed siebie. Kiedy wydawało jej się, że jest dostatecznie daleko by zniknąć im z oczu, przestała co rusz zaglądać przez ramię. Teraz skupiła się głównie na tym, by przyspieszyć na tyle na ile pozwalały jej warunki i stan zdrowia. Miała cichą nadzieję, że tamci pojadą w inną stronę. Z resztą drowka przecież wspominała raczej o odwrotnym kierunku. Pewnie gdyby nie grzechoczący kij szamanki, ta szybko zauważyłaby fakt, iż jednak za niedługo do niej dojadą, a być może nawet i wyprzedzą. Byli przecież w o wiele lepszej sytuacji niż ona... Co nie zmieniło faktu, że ta dalej lazła uradowana swoim chwilowym zwycięstwem nad nimi. Przez chwilę poczuła się nawet tak, jak gdyby udało jej się ich przechytrzyć. Oh... gdyby tylko wiedziała, że są tuż za nią...*
*Grupka w końcu była kompletna. I tak na przodzie jechał ten co zamykał bramę, za nim podążała dwukółka wraz z dwojgiem pasażerów i na samym końcu mieszaniec prowadzący wierzchowca gościa. Długo nie trwało nim dostrzegli uciekinierkę. Dowódca świsnął przez zęby, na co ten jadący z przodu odwrócił się. Prawie drow wykonał jakiś gest. Nie był to po prawdzie język migowy, jednak zdawało się, że ten go kogo został on skierowany zrozumiał o co chodzi. Mieszaniec stanowiący coś na kształt przedniej straży wysforował się naprzód i dogonił szamankę. Chwilę jechał obok niej chcąc by to ona pierwsza go dostrzegła.*
*uśmiech nie znikał jej z twarzy do czasu, kiedy usłyszała coś, co brzmiało jak odgłos kopyt uderzających o glebę. Wtedy też odruchowo odwróciła wzrok w kierunku owego dźwięku... i wcale nie wyglądała na zadowoloną. Mina zrzedła jej nieco, pierwej przybierając coś na wzór rozczarowania... by w ułamku sekundy zamienić się w obojętność. Przeniosła wzrok przed siebie, umyślnie ignorując jeźdźca. Wyglądało też na to, iż próbuje przyspieszyć. Oczywiście bezskutecznie... W myślach złorzeczyła na całą bandę, począwszy od drowki, poprzez związanego a kończąc na dowódcy i sługusach. Ba! Nawet przeklinała ich konie i dwukółkę, mimowolnie przy tym lekko poruszając wargami. Pokręciła głową, wzdychając cicho... Że też musiała wpakować się w to wszystko... łazić po bagnach, forsować płoty... Z drowami nie dane jej było zaznać chwili spokoju. Ciągle coś chcieli, "towarzyszyli", śledzili... Te próby kontroli doprowadzały ją do szału. Zacisnęła zęby, usilnie powstrzymując od tego, by nie okazać żadnych emocji. A tym bardziej... by nie powiedzieć nic głupiego. Od tego zależała jej i tak już wątpliwa przyszłość*
*A on przyglądał się temu wszystkiemu. Brawo, nawet swoich nie umieją dopilnować...
Spojrzał również trochę dalej, w kierunku w którym zmierzała wariatka, czyli jednak.. rezydencja. Świetnie im bliżej tym lepiej.*
*Mieszaniec dogonił w końcu szamankę a mijając ją przechylił się nieco w prawo ( z tej strony szła kobieta) i sięgnął ręką w dół celem złapania jej za kark. A precyzując za prowizoryczne odzienie, które miała na sobie. Najwidoczniej dostał polecenie przechwycenia fioletowowłosej nim zrobi sobie krzywdę, lub też nim wpakuje się w gorsze kłopoty niż kompania drowów. Bardzo możliwe, iż dowódca chciał się w ten sposób przypodobać magiczce... To co mógł podziwiać skrępowany drow było conajwyżej parkiem a nie rezydencją. Bowiem na tę chwilę właśnie wjeżdżali w granice parku, który otaczał rezydencję.*
*Aa.. to tłumaczy dosyć nie przypadający mu krajobraz, zwłaszcza w świetle poranka.
Fakt, jeśli chodzi o przechwycenie szamanki, nie było wcale najciekawszym widowiskiem. Ale to jest zapewne jeden z wielu sposobów, które przywódca mieszańców zna, aby tylko móc się komuś przypodobać, durny sługus, pewnie nie widzi nic poza bytami swojej pani.*
*wzdrygnęła się lekko, czując, że ten gdzieś tam ją łapie... Nie mogła pojąć, co zamierzał jej zrobić, spojrzała na niego z niezrozumieniem w oczach. Chciał wciągnąć ją na konia, czy trzymać jak psa na uwięzi przez całą drogę? Cokolwiek by to nie było, nie spotkało się z jej aprobatą... Niemalże automatycznie przełożyła wisiorek do prawej ręki, po czym chwyciła mieszańca za nadgarstek. Jej uścisk nie był na tyle silny by wywołać u niego jakikolwiek ból... Jednak wzrok mówił wszystko. Nie chciała by to robił. Dla pewności patrząc mu w oczy, powoli acz wyraźnie powiedziała:* puszczaj... *wtedy też poczęła próbować odciągnąć go od swojego odzienia. Jeśli nie poskutkuje, po prostu je zdejmie. Patrzenie patrzeniem, ale łapać się nie pozwoli. Zgodziła się współpracować, a nie zamieniać w niewolnika*
*Buty butami niemniej jednak pochód zmierzał powoli acz do przodu. Mieszaniec zamierzał wciągnąć szamankę na konia przed siebie i tak dowieźć na miejsce. Fakt, iż niezbyt jej taka forma pokonywania trasy podobała nie wywarł na niej wrażenia. Trzymał więc mocno jej odzienie próbując posadzić ją zadem przy przednim łęku. To, że ona trzymała jego nadgarstek też chyba mu za bardzo nie przeszkadzało.*
*Drowka skrzywiła się z niesmakiem. Niekompetencja dowódcy oraz jego towarzyszy była widoczna jak na dłoni. Złapanie drowa było chyba jedynie szczęśliwym przypadkiem, bo nawet głupi mają czasem szczęście. Szamanka zaś wydawała się być nastawiona zdecydowanie nieprzychylnie do planów. Wobec czego drowka się zirytowała.* Czemu panuje taki nieporządek? Wy!*Zwróciła się do szamanki i mieszańca* Współpracujcie, bo naprawdę, nie chcecie wiedziec, jakie mogą być konsekwencje. Jak dojdziemy do Rezydencji, damy ci spokój...*ostatnie zdanie było skierowane do szamanki. Coż, naprawdę, rozgniewany mag jest trochę jak smok. Zwłaszcza drowi mag. A kobieta? Mieszańcy i ludzka kobieta powinni uważać.*
*słysząc drowkę, obejrzała się przez ramię. Patrzyła na nią dziwnie... Nie rozumiała o co jej chodzi. Niby jak mieli współpracować? Jak miała wleźć na jadącego konia i to ciągnięta przez jeźdźca za zbyt wielkie ubranie? Nie zamierzała mu pomagać. Efektem było tylko tyle, że gwałtownie szarpnęła się w prawo, próbując wyrwać się z uścisku, jednocześnie schodząc z drogi wozowi. Nie miała zamiaru zostać stratowana. Jeśli ten chciał wziąć ją na konia, niech wysili się bardziej. Nie była przedmiotem. Stanęła więc w miejscu, wpatrując się w mieszańca. Jeśli ten myślał, że pojedzie w pozycji podobnej do związanego, to grubo się mylił. Nie była jakaś wygodnicka, ale wypinanie tyłka nie leżało w jej zamiarach. Potulnie czekała, aż to on zacznie współpracować*
*Mieszaniec zdziwił się skąd w tak chudym ciele taka krzepa. Teraz on zniżył głos do szeptu nie starając się jednak ukryć groźby.* Słuchaj dziewko. Albo wleziesz na konia albo pociągnę Cię za nim. *Na prawdę wierzył w to co mówi. Tym bardziej, że wcale nie miał zamiaru usadzić kobiety w pozycji w jakiej przemieszczał się skrępowany drow. Zamierzał po prostu posadzić ją przed sobą. Odetchnął głęboko i przemówił raz jeszcze.* Złap mnie za rękę i wskakuj za mnie. *I faktycznie wyciągnął w jej stronę rękę. Na tym zamierzał poprzestać. A dwukółka i drugi półdrow prowadzący wierzchowca drowa ze swym panem na grzbiecie minęły ich w końcu.*
*zmierzyła wzrokiem jego rękę. Jakoś niespecjalnie chciała sprawdzić prawdziwość jego gróźb. Takim lepiej w paradę nie wchodzić... Co więc stało na przeszkodzie? A pewnie to, że nie miała wprawy we wsiadaniu na wierzchowca. Nie zamierzała jednak wspominać mu o tym fakcie. I tak nie wyglądał na zadowolonego całą sytuacją... A przysparzanie problemów innych, choć wychodziło jej świetnie, nie mogło teraz mieć miejsca. Westchnęła cicho, po czym schowała wisiorek do torby. Spojrzała na swoje brudne z błota dłonie... Cóż... Jeśli tak bardzo tego chciał... to podała mu jedną, chwytając go mocno. Wtedy też rozpoczęła proces wchodzenia. O ile nie był takim niedojdą jak ona i potrafił ją pociągnąć w swoją stronę, wszystko pójdzie dobrze*
*Przyglądał się całej tej sytuacji. I lekko go to śmieszyło czego jednak nie dał po sobie poznać. Jeden chłop nie dał rady, rannej, niedożywionej dziewce. Dzisiaj miał chyba po prostu cholernego pecha. Miał nadzieję że będzie miał możliwość skopania tyłków mieszańcom. Liczył na rewanż...
Po chwili jednak spojrzał na drowkę, w jej głosie dało się słyszeć nutę złości, może lepiej jej nie wnerwiać bardziej, wszak magiem jakimś jest albo gorzej. A po takich to nie wiadomo czego się spodziewać. Choć prawdę mówiąc gdyby go ogłuszyła nie musiał by oglądać tej żenady.
Oderwał od niej wzrok i jak na razie jednak się nie odzywał przyglądając się otoczeniu, przebytej drodze, wszak mogłoby to mu w przyszłości pomóc.*
*Rzeczony chłop zaś szarpnął mocno (uprzednio chwyconą umorusaną dłoń) i chudzina jaką była szamanka została oderwana od ziemi. Chwilę mocował się z nią, próbując posadzić ją przed sobą w siodle. Skończyło się tym, iż kobieta siedziała zadkiem w lewo i z nogami majtającymi po prawej stronie zwierzęcia. Gdy tylko ta sztuka się powiodła dał koniowi przysłowiową ostrogę i dopędził pozostałych, którzy w tym czasie raczej nie próżnowali. Droga wiodła wśród drzew, niemniej jednak dało się już dostrzec Rezydencję.*

//Khazontil proszę założyć konto na forum bowiem przeniesiemy się z cześći otwartej nieco dalej //
*bez zbędnych problemów dała się posadzić na siodle tuż przed nim. Kiedy wreszcie skończył ją przestawiać, wbiła w niego swoje szare oczy. Przyglądała mu się przez chwilę. Jak na przedstawiciela płci męskiej, nie był taki zły... Widać oglądanie go, było o wiele ciekawszym zajęciem, niż podziwianie mijanych drzew. Raz tylko zerknęła w lewo, próbując ocenić ile jeszcze zajmie im podróż. Teoretycznie... wcale nie musiała patrzeć. Czuła, że są coraz bliżej... Poruszyła się niespokojnie, jak gdyby nie mogła się doczekać chwili, kiedy dotrą do celu. Wtedy też po raz kolejny zawiesiła wzrok na tym, z którym jechała. Westchnęła cicho. Lewą ręką mocniej przycisnęła do siebie swoją laskę, a prawą (najwidoczniej omyłkowo), położyła na jego udzie. Nie trwało to jednak długo, gdyż szybko zreflektowała się, udając że poprawia swoje odzienie. Tym samym odwróciła wzrok, spoglądając w stronę w którą jechali. Trochę się zaczerwieniła, ale w obecnych warunkach nie było to nazbyt widoczne*