ďťż

Dethgar (386)

Baza znalezionych fraz

Futbolin

*Dzień jak każdy, spokojny lecz nieco pochmurny. Poszukując odpowiedzi na swe pytania wędrował od jednej wsi do drugiej szukający Tych, którzy mogli mu pomóc. Wielu z nich kończyło swój żywot tuż po udzieleniu mu dla niego ważnych informacji, wiele wsi także płonęło, pochłaniając tym samym dziesiątki mężczyzn, kobiet, jak i dzieci. W setkach, a nawet tysiącach ofiar znaleźć można też było kilku, czy też kilkunastu drowów. Mężczyzna wędrując już godzin kilka nieco zmęczony się poczuł, a że kolejną wieś na horyzoncie ujrzeć było można ruszył więc szybszym krokiem ku niej. Dotarłszy do celu wieczór już późny był, ciemność zapowiadająca niemal czarną noc zdawała się wypełniać powoli ciche zakamarki wsi. Chłodne powietrze dawało się we znaki, więc mężczyzna udał się szybkim krokiem w stronę tutejszej gospody. Jak to już od dawna w nawyku miał wszedł do przybytku dość nietypowym sposobem jak na tutejszych mieszkańców. Drzwi izby z hukiem wbiły w ścianę, niemal z zawiasów przy tym wypadając. Postać stanęła w progu, owe zimne powietrze do środka wpuszczając. Rozejrzawszy się po pomieszczeniu, które w owej później już porze zapełniać się coraz bardziej zdawało, burknął coś pod nosem, po czym ruszył wolnym i ciężkim krokiem w stronę lady.
- Dzban wina, najlepszego jakie macie... - rzekł oschłym głosem do niskiego, łysego mężczyzny, zapewne krasnoluda, gdyż po długiej brodzie przypuszczać było można - ... i jakąś dziewkę ładną .. - dodał po chwili. Obróciwszy się w stronę mieszanej rasy tłumu, jego wzrok przykuła ława, a raczej kilka ciemnoskórych istot. Po otrzymaniu glinianego naczynia mężczyzna udał się w stronę kominka, by tam rozsiąść się wygodnie, ogrzać i przy tym obserwować tenże stolik. Sącząc tak powoli trunek niby winny przysłuchiwał się rozmowie prowadzonej przez ciemnoskórych.
- Xunus dos nym'uer bauth nindel faer renor quellarin? - rzekła jedna istota do drugiej rozglądając się przy tym w około. Najwyraźniej nieco zwątpiła i ucichła ujrzawszy drowa siedzącego nieopodal. Białowłosy uśmiechnął się lekko w jego stronę, po czym upił kilka łyków trunku i dziewką przysłaną do niego ją się bawić. Noc już całkiem zalała ciemnością wieś, a jedynym miejscem gdzie jeszcze zabawa trwała, była gospoda. Mężczyzna wyszedł z pokoju, który wcześniej zamówił, okrywając nieco zaplamioną koszulę płaszczem. Uśmiechnął się drwiąco, po czym zszedł do izby gdzie wciąż huczna zabawa trwała. Ku jego zdziwieniu kilka ciemnoskórych istot jeszcze tam siedziało, lecz widać było, iż nieco podpici. Rozprostował kości i ciężki krokiem podszedł do istot.
- Renor quellarin, Dos telanth? - drwiącym głosem rzekł do istot, po czym lekko, aczkolwiek dość silnie łapiąc drowa za szyję pochylił się nad nim oczekując informacji.
Drow jak to drow, za zniewagę nie odpuści, burda w karczmie, lecz nie zwykła. Szczęk broni, bryzgająca krew, dopiero teraz zdało się ujrzeć całego mężczyznę. Odziany w proste skórzane ubranie i wysokie buty w odcieniu ciemnej szarości, szarawą koszulę, która kiedyś zdawała się być białą, a tera przybrała nieco odcieniu czerwieni, na to czarna kamizela i ciemny zielonkawo-czarny płaszcz. Mężczyzna rozpuścił długie białawe włosy, które opadły na jego plecy, po czym mocno chwytając dłonią rękojeść broni zawieszonej na plecach, wyprowadził potężny cios z góry kierowany w jednego z ciemnoskórych drowów. Walka była dość długa, wielu mieszkańców przy tym zginęło, drowy także. Jedyne czego się dowiedział to fakt, że taka Twierdza istnieje i znajduje się niedaleko Lasu Kłamstw. Opuszczając wieś drow spalił karczmę, jak i całą wioskę - pocóż miał zostawiać ślady. Podróż do lasu przebiegła ogólnie spokojnie, do momentu wejścia w jego głąb. Tam też właśnie odezwały się jego rany. Niemal na wylot przebite biodro, nieco rozcięta klatka piersiowa oraz cięcie na twarzy, pozostawiające dość długą szramę przy oku. Drow przetarł rany kawałkiem koszuli i ruszył nie mając już sił by chodzić. Gdy tylko opuścił las wychodząc po za jego skraj, ujrzał potężną polanę, na której to stała owa mistyczna, czarna forteca. Postać zrobiła tylko kilka kroków, po czym padła z potężnym hukiem na ziemię kilkadziesiąt metrów od bram fortyfikacji, zakrwawiając przy tym otaczającą go roślinność.*


*Jiv nie mógł się skupić na odpoczynku. Jego Pani opuściła Twierdzę dość dawno temu pod pretekstem odpoczynku... A potem? Cóż potem z tego co dotarło do jego spiczastych uszu zaangażowała się w tę dziwną maskaradę... "Ale samiec Opiekunem?" Przemknęła mu bardziej przytomna myśl, którą jednak szybko zastąpiła wizja tego co by zrobił z takim odstępcą... Nagle doleciał doń zapach... Coś jak woń zakrzepłej posoki przeplatająca się z wonią spalenizny. Zmrużył czerwone ślepia i skupił się ponownie. Od jakiegoś czasu płonęły wsie położone przy trakcie wiodącym do Królestwa zwanego Kaara. Tak! O tym plotkowali wartownicy! Pokręcił głową i skierował się ku schodom wiodącym na mury. Jego wielkość nieco utrudniała mu ruchy zwłaszcza, że nadal nieco przerażał mieszkańców Twierdzy. "Opiekunka" Kolejna ledwo przytomna myśl, bowiem docierający zapach mieszał mu zmysły i przywoływał opary szaleństwa... Oczy samca zdawały się świecić w mroku, gdy dotarł w końcu na mur. Zmrużył powieki w wąskie szparki i rozejrzał się po nocnym niebie... Tam! W oddali na granicy horyzontu majaczyła poświata mogąca być łuną pożaru. Zwiadowcy donosili, że odpowiedzialnym za to jest drow...*
*Mężczyzna po jakimś w końcu czasie ocknął się. Z początku gdy próbował się podnieść nie odczuwał jakichkolwiek obrażeń, lecz dopiero gdy wstał, pochylając się w przód nieco, poczuł potężny ból przeszywający jego ciało niemalże na wylot, po czym znów padł na ziemię. Znów chwil kilka upłynęło zanim ponownie się podniósł, lecz gdy tego dokonał zdarł całkowicie z siebie koszulę, uciskając ranę na biodrze. Przetarł twarz dłonią, która po chwili zaczerwieniła się od krwi, płaszcz pasem przewiązał, tak by zakryć ranę ciętą na klatce piersiowej, kaptur przy tym na głowę zakładając, po czym ruszył w stronę owej fortecy. Drow szedł dość wolno, ciężkim, chwiejącym się nieco krokiem, lecz szedł. W końcu dotarł do fortecy, lecz gdy próbował wejść do środka, ku jego zdziwieniu nie znalazł żadnego mechanizmy, urządzenia czy innej rzeczy, która posłużyłaby mu w otwarciu .. właśnie, otwarciu czego. Istota stanęła przyglądając się czarnej ścianie fortecy*
*Nieszczęśliwie bowiem się zdarzyło, że drow wyszedł z Lasu Kłamstw od strony, gdzie nie znajdowała się główna brama. Toteż w to by znaleźć jakiekolwiek boczne wejście (bo przecież każda Twierdza ma takowe) musiał się nieco natrudzić. Mur z pozoru gładki w niektórych miejscach dotykiem mógł być rozpoznany jako iluzja... Pod nią zaś znajdować się mogła wnęka a w niej drzwi niewielkie acz masywne. I do tych właśnie drzwi (choć nie jedynych w potężnej ścianie fortecy) zmierzał oddziałek. Jako, że noc zbliżała się ku końcowi i na horyzoncie znać było blade przebłyski świtu, więc jedynym pełnej krwi drowem był przewodzący im samiec. Resztę pięcioosobowego oddziałku stanowiły półdrowy. Skąd wiedzieli gdzie iść? Jiv potrafił, gdy chciał zdobyć się na doprawdy wielką cierpliwość godną miana tropiciela, jakim był w poprzednim życiu. Lustrował zatem teren wokół Twierdzy a inni z jego polecania czynili to samo. I w końcu ktoś wypatrzył poruszenie... Ktoś inny doniósł o tym Pupilowi Opiekunki... A on zlecił podążyć do ukrytego (choć jak już było wspomniane nie bardzo ukrytego) wejścia. I tam teraz czekał na przybysza wspomniany oddziałek...*


*Ciemnoskóry mężczyzna sił coraz mniej już posiadał. Ból jak widać dawał się we znaki, to też białowłosy co chwila opierał się tajemnicze mury budowli. Dość chwiejnym krokiem, lecz o dziwo pewnym szedł wzdłuż murów poszukując jakiegokolwiek wejścia. Jako, że ciemność coraz bardziej spowijała otoczenie jego drow starał się być coraz to uważniejszy, w końcu przebywał na obcym, nieznanym mu jeszcze terenie. Prowizoryczne opatrunki zdawały się coraz to bardziej nasączać krwią, ale jak widać białowłosy nie miał zamiaru się poddać. W końcu po jakimś czasie zauważył, iż ściana muru nieco zmieniła swą powierzchnie. Drow stanął więc i trzymając jedną dłoń na opatrunku w okolicach biodra począł macać drugą dłonią powierzchnie muru. Zdziwiony był nieco gdy z gładkiej powierzchni mur stał się bardziej jakby chropowaty.*
*Badanie dotykowe przyniosło być może dla niego nieoczekiwany efekt. Otóż pod ręką wyczuł coś na kształt wnęki, w którą najpewniej w wyniku ran jakie poniósł do tej pory, zatoczył się. Do nozdrzy jego mógł teraz dotrzeć zapach naoliwionej skóry oraz mrocznych korytarzy. Bowiem chwilę wcześniej drzwi (o dziwo bez skrzypnięcia, ale to z pewnością zasługa zadbanych zawiasów jak i zamka) otwarły się i zebrana przy nich grupka mogła podziwiać otoczenie sama zostając niezauważona.*
*Mężczyzna zdziwiony już i to mocno podparł się o ścianę. Pochylił głowę w dół by spojrzeć na swoją ranę, która to już całkiem zaczerwieniła kawałek koszuli. Mężczyzna także zaczął krztusić się czasami, plując przy tym krwią na ziemię, zapewne cięcie na klatce piersiowej było poważniejsze niż mu się zdawało. Drow jednak nie dawał za wygraną, w końcu nie po to tułał się szmat czasu w poszukiwaniu odpowiedzi na swoje pytanie, paląc przy tym kilka wsi i mordując tysiące istot, by poddać się w jakiejś ciemniej fortecy. Wyprostował się niezdarnie, po czym wolnym, aczkolwiek w miarę pewnym krokiem ruszył przed siebie, prawą rękę mając w pogotowiu - w końcu miejsce te nie było jego domem*
*Kierunek, który obrał (czort wie czy zdawał sobie z tego sprawę) sprawił, iż stanął oko w oko z oddziałkiem okupującym korytarz. Oznacza to ni mniej ni więcej, że wszedł we wnękę i postąpił jakiś krok wgłąb korytarza. I wtedy to ktoś się odezwał...* Vel'uss ph' dos nika? *Zadane w czystym drowim bez śladu obcego akcentu mogącego świadczyć o wychowaniu na Powierzchni. Głos zabrał bowiem samiec dowodzący niewielką grupką. Warto również wspomnieć, że pozostali mężczyźni byli w gotowości. Od odpowiedzi zależeć mogło bowiem życie... a także śmierć.*
*Z początku nie wiedział co się dzieje, stanął i pochylił się jedną ręką podtrzymując się o ścianę, drugą zaś chwytając za ranę. W momencie gdy otrząsnął się nieco rzucił obojętnie w stronę skąd padły słowa - Naukhel... - Co mu było szkoda, w końcu i tak już jedną nogą stawał głęboko w ziemi, gdzie ciało jego zostanie pewnie porzucone. Drow po tych słowach chwycił mocno w dłoń broń, na której ostrzu wykuty był pająka spuszczającego się po pajęczynie, głową drowki. Widać, że mężczyzna począł szarżować, lecz po dwóch, trzech krokach nieco go zamroczyło i padł nieprzytomny na zimną, zapewne kamienną podłogę*
*Padł nawet z pewnym hukiem, bowiem żaden z członków oddziałku nie próbował go złapać. Mina zaś dowódcy mówiła dość wyraźnie jak bardzo jest "zachwycony" zaistniałą sytuacją. Niemniej jednak wydał polecenie.* Zabrać go stąd. *Co też pozostała czwórka uczyniła. I tak jeden złapał za nogi, dwóch za barki - pod ręce, a trzeci wyciągnął krótki miecz z zamiarem wykorzystania go przy byle pretekście. I w taki sposób powędrowali korytarzem tam skąd przyszli, czyli w kierunku dziedzińca (w ludzkim zamku byłby to odpowiednik niskiego zamku). Dowódca zaś zamknął i zabezpieczył drzwi i podążył za grupką.*
*Mężczyzna dość długo był nieprzytomny, nawet nie zdawał sobie sprawy co tak naprawdę z nim się dzieje. Opatrunki, które były prowizorycznie zrobione, wręcz przesączyły się krwią, co dało się zauważyć, albo może usłyszeć - dźwięk uderzających kropel krwi o posadzkę nie był raczej powszechny w tychże korytarzach (tak mu się przynajmniej wydawało). Dopiero po jakimś czasie drow ocknął się na chwilę, lecz rozejrzawszy się dookoła wyszeptał tylko cicho - Vel'klar Usstan tlun? - po czym znów stracił przytomność*
*Mężczyzna zapewne odzyskał przytomność dzięki świeżemu powietrzu, jakie go owiało po wyjściu z korytarza. Jego pytanie pozostało jednak bez odpowiedzi, zaś fakt, iż znów stracił przytomność został wykorzystany do niezbyt delikatnego rzucenia go wiązkę słomy. Dowódca zaś rozejrzał się i z wymuszoną służbistością zasalutował Jivowi...* Oto intruz. *Zameldował, choć pozostało to bez odpowiedzi. Pupil Opiekunki wpatrywał się to w rannego, to w krwawą ścieżkę jaką pozostawił po sobie.* Zmarnuję na Ciebie jedną miksturę. *Odezwał się w końcu najwyraźniej za nic mając fakt, iż leżący na kamieniach samiec jest nieprzytomny.* Nie uleczy Cię całkowicie, ale do moich celów wystarczy. *Głos nie był przyjemny dla ucha. Chropowaty i jakby dobiegający zza grobu.* Módl się do Ciemnej Matki abyś był tego wart. *I sięgnął za pas by wyciągnąć fiolkę. Następnie rzucił ją drowowi. Ten zaś miał wlać jej zawartość w gardło leżącego.*
*Mężczyzna ponownie odzyskawszy przytomność rozejrzał się dookoła, lecz jedyne co przykuło jego uwagę to kilka osób stojących wokół niego oraz ciemnoskóra postać zaraz za nimi, na oko uznał, iż to drow. Odzyskawszy nieco sił ponowił swoje wcześniejsze pytanie, którego zapewne nie pamiętał - Vel'klar Usstan tlun? - . Tym razem pytanie te zdawało się być nieco donośniejsze i bardziej agresywne i tak też było, bo drow zaraz po zadaniu pytania odepchnął silnym ruchem tego, który zapewne podał mu lekarstwo, i spojrzał na drowa stojącego dalej niż wszyscy. - Vel'uss ph' dos! - dodał po chwili*
*Odpowiedzią była cisza... A potem śmiech, w którym tony histerii przeplatały się z nutą szaleństwa... A śmiał się... No właśnie. Ten, który zdecydował o użyciu mikstury z pewnością nie był tym, kogo spodziewał się zobaczyć przybysz. Bowiem, gdy tylko rannemu wróciła ostrość widzenia mógł zrozumieć swój błąd. Osoba, którą brał za mrocznego elfa była nim tylko w połowie. Dosłownie. Górna część jego ciała należała wszak do drowiego samca... Dolna zaś była odwłokiem pająka. Był to nikt inny jak drider. Stwór będący dziełem tutejszej Opiekunki i pewną materialną formą unaoczniającą fakt, iż cieszy się ona znacznymi łaskami Pajęczej Królowej. Stał teraz w całej swej okazałości i śmiał się w głos... W końcu jednak zapanował nad swą wesołością i odpowiedział jednym zdaniem.* Usstan tlun Jiv'undus. *Co mogło być zarówno zapowiedzią tortur jak i imieniem stwora. I w rzeczy samej było właśnie tym drugim.*
*Osłabiony drow, choć nieco odzyskawszy sił, rzucił donośnym i wciąż agrsywnym tonem w stronę drider'a - Vel'bol xun dos ssinssrin dal uns'aa!? - Dethgar słyszał nieco o tych istotach, zapewne parę też widział, ale w tym stanie jakim aktualnie był nawet nie był wstanie myśleć. Z tego co sobie przypominał do dridery nie poruszały się osobno, raczej parami, dlatego też starał się od tej chwili być czujnym. Poważne rany, choć nieco zaleczone, wciąż dawały się we znaki, lecz co dziwne drow nie dawał za wygraną. Choć domyślał się, że z driderem nie miał szans w tym stanie, choć nawet i zdrowy miałby spory problem, i tak był gotowy do walki, nawet jeśli miałby zginąć*
*Półdrow wciągnął powietrze wychwytując w nim zapach spalenizny oraz zakrzepłej i świeżej krwi. Zmrużył oczy starając się zapanować nad czerwoną mgiełką, która (być może przez woń posoki) przytępiała mu umysł zbliżając go do krawędzi szaleństwa. I odpowiedział z przeraźliwym spokojem.* To Ty czegoś chcesz od mojej Pani. *Nie wykonał jednak żadnego ruchu, który mógłby zostać uznany za atak. Nie odpowiedział też w drowim... Z sobie tylko znanego powodu wolał użyć wspólnego... A potem już tylko stał, tam gdzie uprzednio i skrzyżowawszy ręce na piersi górował nad otoczeniem.*
*- Pani? Szukam odpowiedzi .. nie Twojej Pani.. - odrzekł mężczyzna wciąż agresywnym tonem. Łapiąc się dłonią za biodro, a konkretnie za ranę syknął z bólu, po czym wstał nieco przy tym się pochylając do przodu. Spojrzał to w prawo, to w lewo, to za siebie i w końcu na dridera. Zapewne chciał nieco dowiedzieć się, z kim tak naprawdę ma do czynienie, oraz gdzie w ogóle się znajduje. Zrobił krok w przód, to drugi, trzymając rękę tak by w razie potrzeby szybko sięgnąć po broń i stanąć do walki*
*Drider zaś podniósł prawą przednią kończynę w górę. Wyglądało to trochę tak, jakby chciał uczynić krok, ale rozmyślił się w połowie. Drowia część jego ciała nadal trwała w bezruchu.* Jak myślisz... Jak daleko zajdziesz w tym stanie? *Zapytał i nie czekając na odpowiedź kontynuował.* Z pewnością szukałeś mej Pani. *Ton, którego użył nie dopuszczał nawet możliwości sprzeciwu.* Bezpańskie psy zmierzają do Domu. *Cholera wie co chciał przez to powiedzieć, bowiem znów zaczynał tracić kontakt z rzeczywistością. I jeśliby ranny samiec wykonał jakikolwiek ruch w założeniu agresywny uniesiona noga mogłaby się gwałtownie wyprostować...*
*Mężczyzna przystanął. - Szukam odpowiedzi, nie Twojej Pani... - rzekł jeszcze raz podkreślając stanowczo pierwszą część wypowiedzi. Na słowa zaś, które jak mniemał miały być obelgą w jego stronę, nie zareagował, albo nie pokazał tego. W normalnej sytuacji zapewne rzuciłby się na niego próbując odciąć driderowi głowę, ale teraz, kiedy był niemal otoczony i nie na siłach darował sobie. Teraz tylko stał naprzeciw niemu spoglądając prosto w jego drowią twarz*
*Drider zaś ryknął. Dało się jednak rozróżnić poszczególne słowa.* Bezpański psie! Będziesz służył swej Opiekunce! *I też można mówić tu o cudzie, bowiem nie wyprostował podniesionej kończyny a odstawił ją na miejsce - z przytupem. A po chwili huknął w kierunku stojącego nieopodal oddziałku.* Zabrać go do Pierwszego Oficera!
* - Usstan kla'ath er'griff Jallil Lolth! - syknął drow wściekle chwytając mocno dłonią rękojeść swej broni, na której to ostrzu symbol Pajęczej Królowej widniał. Nikt nie będzie rzucał obelg w jego stronę, chyba, że życie mu niemiłe, a już na pewno nie ten tu. Trzymając dłoń zaciśniętą na broni zrobił dwa, trzy kroki w tył i zaprawszy się mocno czekał na ruch przeciwnika, a raczej przeciwników, gdyż wciąż był otoczony.*
*W odpowiedzi ktoś spoza oddziału zwolnił kuszę. W stronę pleców nadpobudliwego samca pomknął bełt nasączony mieszanką usypiającą. Nikt więcej nie wykonał żadnego ruchu. Drider stał jak stał, zaś członkowie oddziału... Cóż. Nie byli tak głupi, że pchać się pod miecz samca... W końcu przecież rany znów dadzą znać o sobie, a z pewnością ekwilibrystyka z mieczem prędzej im zaszkodzi niż pomoże.*
*Z początku poczuł tylko silny ból w okolicach pleców. Zrobił krok w przód i padł kolejny raz na ziemię tym razem zdawało się na dłużej. Nim padł nieprzytomny wybełkotał coś pod nosem, lecz jedyne co można było zrozumieć z kilku zdań to co jakiś czas powtarzające się słowo - Lolth.- W końcu mieszanka zaczęła działać i drow zapadł w długi sen*
*I ten właśnie moment, gdy niedoszły berserk padł, wybrali sobie półdrowi członkowie oddziału na to by się zbliżyć. Jeden z nich trącił go nogą... Nie doczekawszy się jednak reakcji ponownie jeden złapał za nogi a dwóch za barki i powędrowali w stronę wewnętrznej bramy i Areny.*

//Temat zostanie zamknięty. Dalszy ciąg sesji w dziale: Serce Twierdzy i forum: Arena. Będzie tam już mój post na Ciebie czekał. Witamy w mrocznym świecie ps. Niniejszym aktywuję Ci konto //