ďťż

konie w literaturze

Baza znalezionych fraz

Futbolin

słowa : Agnieszka Osiecka / muzyka: Włodzimierz Wysocki

Czarne konie, czarne wichry dwa,
unoszą mnie,
unoszą.
Nie chcą wody pić,
o jadło mnie nie proszą.
Czy powietrza tak mi mało,
czy mnie piekło zawołało,
że pomykam jak na skrzydłach wilki płosząc?
Dajcie pożyć konie, dajcie.
Dajcie dożyć konie.
Na cóż bracia nam ten wieczny los ?
Cóż mi za konie los nadarzył,
jakby mnie palił ktoś.
A ja żyłam nie dość
i śpiewałam nie dość.
Koniom wody by dać,
śpiew dośpiewać i trwać.
Jeszcze dzień, jeszcze noc,
na wichurze by stać.

Będzie tak, że gdzieś w pół drogi,
byle wiatr mnie w końcu zmiecie
i zataszczą mnie na saniach,
i dopala mnie jak świecę.
Ech, ty psie o diablej twarzy,
nie poganiaj moich koni.
Daj chwilę, by pomarzyć,
dorzuć drugą, żeby zmądrzeć.
Dajcie pożyć konie, dajcie.
Dajcie dożyć, konie.
Na cóż , bracia , nam ten wieczny los ?
Koniom wody by dać,
śpiew dośpiewać i trwać.
Jeszcze dzień, jeszcze noc,
na wichurze by stać.

Jestem w porę, chwała Bogu,
kto by śmiał się spóźniać w raju ?
Czy to anioły słychać już,
jak bezradośnie mi śpiewają ?
Czy to może dzwonek dzwoni,
pół się śmieje i pół szlocha ?
Czy to ja się drę i klnę,
ten zaprzęg mój, te bestie dwie.
Dajcie pożyć konie, dajcie.
Dajcie dożyć, konie.
Na cóż, bracia, nam ten wieczny los ?
Koniom wody by dać,
śpiew dośpiewać i trwać.
Jeszcze dzień, jeszcze noc,
na wichurze by stać.
Koniom wody by dać,
śpiew dośpiewać i trwać.
Jeszcze dzień, jeszcze noc,
na wichurze by stać.
Na wichurze by stać.
Na wichurze stać.
Na wichurze...

____________________________________

Józef Bohdan Zaleski ''Arab u mogiły konia''

Spólnik mych przygód, przyjaciel stary,
Drogi mój rumak, rumak mój kary,
Lżejszy nad wiatr, niż zamieć burzliwa,
Zimny pod zaspem piasków spoczywa.

Płacz, płacz pielgrzymie! nad niedolą cudzą,
Mieszaj twe jęki z mojemi,
Już go na boje pieśni nie wzbudzą,
Już nie zatętni po ziemi.
Król biegu w biegu wyzionął tchnienie,
Zdradzieckim pchnięty pociskiem;
Z piersi krwi czarnej trysły strumienie,
Tu - przy tym źródle pobliskiem.

Spólnik mych przygód, przyjaciel stary,
Drogi mój rumak, rumak mój kary,
Lżejszy nad wiatr, niż zamieć burzliwa,
Zimny pod zaspem piasków spoczywa.

Próżna ucieczka, obrona słaba,
Nic już się zdrajcy nie przyda.
Wnet poznał, poznał wściekłość Araba:
Jeszcze nie oschta z krwi dzida.
Potem do konia spieszę z otuchą,
Że mu dech wstrzymam na chwilę,
Wołam i wołam, glucho i głucho,
Tum go więc złożył w mogile. -

Spólnik mych przygód, przyjaciel stary,
Drogi mój rumak, rumak mój kary,
Lżejszy nad wiatr, niż zamieć burzliwa,
Zimny pod zaspem piasków spoczywa.

Odtąd cierpienia dni moje struły,
Boję się cienia i spieki;
Odtąd na miłość, chwałę nieczuły,
Tęsknię od ludzi daleki.
Ta ziemia ojców droga, acz dzika,
Cała w mych oczach grobowcem;
Od palm kwitnących, woni trawnika
Stronię wielbłądów manowcem.

Spólnik mych przygód, przyjaciel stary,
Drogi mój rumak, rumak mój kary,
Lżejszy nad wiatr, niż zamieć burzliwa,
Zimny pod zaspem piasków spoczywa.

On gdy w południe paliło słońce,
Niósł mię w cień chłodnej gęstwiny,
W nim miałem pomoc, miałem obrońcę
W zaciętych walkach z Murzyny.
W tajnych, nie znanych sprawkach nikomu,
Jemum powierzał dni moje,
Latałem na nim jak połysk gromu,
I do kochanki i w boje.
Spólnik mych przygód, przyjaciel stary,
Drogi mój rumak, rumak mój kary,
Lżejszy nad wiatr, niż zamieć burzliwa,
Zimny pod zaspem piasków spoczywa.

Znałeś mój koniu! w szczęśliwej dobie
Salemę w kwiecie urody,
Jak często płocha, schlebiała tobie!
Z tobą biegała w zawody.
Świeższa niż palmy owoc nieźrzały,
Lękliwa sarna mniej miła.
Pers mi ją uwiózł - ty byłeś stały,
Stały - Salema zdradziła.

Spólnik mych przygód, przyjaciel stary,
Drogi mój rumak, rumak mój kary,
Lżejszy nad wiatr, niż zamieć burzliwa,
Zimny pod zaspem piasków spoczywa.

a tak poza tym... spójrzcie tutaj:
http://mountain-doom.republika.pl/konie.htm

"Oto i cała sceneria - w rogu podwórza resztki martwego konia, na poły przeżarte czaszki, skrwawione pęciny, poszarpane wnętrzności, kawałki wątroby przeznaczone specjalnie dla szczennych suk. Wszystkie te odpadki przybyły tu prostą drogą z Charenton: do Charenton idą umierać wszystkie paryskie wierzchowce. Zjawiają się tam w rzędzie i uwiązane za ogony, smutne, wychudzone, stare, słabe, wyczerpane pracą i batem. Mijają drzwi domku starej dozorczyni, co wbija wzrok w ofiary i przygląda się ich defiladzie ze zwiędłym, starczym uśmiechem, który przeraziłby umarłego, i ustawiają się w samym środku podwórza, przed fioletową sadzawką, w której pływa na pół zakrzepła krew. Wówczas rozpoczyna się masakra: uzbrojony w nóż mężczyzna z obnażonymi ramionami przebija je jednego pod drugim, padają w ciszy, umierają, a kiedy jest już po wszystkim, wystawia się na sprzedaż, co tylko się da: skórę, włosie, kopyta, robaki dla królewskich bażantów i mięso dla żarłocznych aktorów rogatki Combat."

fragment, "Martwy osioł i zgilotynowana kobieta" Jules Janin


odrobina poezji

Władimir Wysocki
Konie narowiste

Wzdłuż urwiska, nad przepaścią, po samiutkim brzegu
konie swe nahajką smagam, popędzam!
Jakoś braknie mi powietrza: piję wiatr, połykam mgłę...
Czuję z w zgubnym uniesieniu, że już ginę, że już ginę!
Troszkę wolniej konie moje, troszkę wolniej!
Nie słuchajcie twardego bata.
Lecz dostały mi się konie narowiste zbyt...
I nie zdążę już żyć, i nie skończę już pieśni.
Ja swe konie napoję,
Zwrotkę śpiewać dokończę, -
jeszcze chwilkę na samym brzegu postoję...
Zginę, zamieć mnie jak pyłek zdmuchnie z dłoni,
i saniami galopem powloką mnie,
przejdźcie proszę w chód niespieszny, moje konie,
chociaż trochę mi przedłużcie tę ostatnią drogę!
Troszkę wolniej, konie moje, troszkę wolniej!
Nie władają wami bicz i bat
Lecz dostały mi się konie narowiste zbyt...
I nie zdążę już żyć, i nie skończę już pieśni.
Konie swoje napoję,
zwrotkę śpiewać dokończę, -
jeszcze chwilkę na samym brzegu postoję!
Zdążyliśmy: do Boga w gości nie ma spóźnień,
Lecz czemuż aniołowie śpiewają takimi złymi głosami!
A może to ja krzyczę koniom, żeby nie niosły tak szybko sań!
Troszkę wolniej, konie moje, troszkę wolniej!
Błagam, nie cwałujcie tak!
Lecz dostały mi się konie narowiste zbyt...
Skoro nie zdążę już dożyć, to może skończę choć pieśń.
Konie swoje napoję,
zwrotkę śpiewać dokończę, -
jeszcze chwilkę na samym brzegu postoję.
Tadeusz Nowak "Półbaśnie"; "Rzecz o końskiej rozmowie"

- Ileż radości sprawia nam Wigilia, Boże Narodzenie, Nowy Rok. W Wigilię przychodzą do nas wszystkie nasze domowe zwierzęta, siadają za stołem i, częstując się czym chata bogata, mówią do nas ludzkim głosem. A zdarza się, że rozmawiają z nami długo i uczenie o wszystkich swoich zwierzęcych sprawach, troskach i radociach.
Pamiętam, jak któregoś roku w Wigilię, tuż po północy, zjawił się w
izbie nasz stary koń. Usiadł na krześle, wsparł drabiniasty łeb na stole i
spoglądając na ojca przymglonymi ze starości ślepiami, jął opowiadać o swoim dzieciństwie pachnącym mlekiem, białą koniczyną, miękkimi kolbami kukurydzy, kostką cukru, grudką soli, majową trawą słodszą niż miód, gdy się przez całą noc chodziło koło matki pasącej się nad rzeką, gdy się cichutko rżało, próbując wypić z Dunajca utopiony na jego piaszczystym dnie ledwie wyrzynający się nów.
Przysłuchując się tej rozmowie, wilgotnej i trawiastej, dowiedziałem
się, że nasz stary koń będąc źróbkiem marzył o siodle nabijanym złotymi
gwoździkami, o srebrnych werblikach, o rycerzu siedzącym na jego grzbiecie.
Przymykając zamglone ślepia opowiadał, jak unosił tego rycerza przez bór żywy, przez wiosenny step, przez ziemię kwitnącą na wojnę królewską, cesarską, na świętą wojnę z poganami. Nad nimi przelatywał szary sokół i śmiglejsza od sokoła sława. Wracali z wojny porąbani, ledwie żywi z upływu krwi i sił, ale śpiewający z uciechy, rżący nieustannie.
Ale zanim zbudził się z tego snu, zaprzęgnięto go już do drabiniastego wozu naładowanego sianem, snopkami żyta i pszenicy. Lecz nawet wówczas, cały zmydlony do siódmego potu, z poobcieranymi bokami, z rozdartym przez żelazne werbliki pyskiem, próbował zasypiać w stajni na stojąco i marzyć o weselnej bryczce pomalowanej w czubiące się ptaki, w malwy i w piwonie.
Wówczas poczuł, jak w jego otwarty bok dźgają końcem biczyka, jak wyprowadzają go ze stajni i zaprzęgają do wozu naładowanego po kulbony zaparzonym łajnem. Tych wozów z łajnem było coraz więcej i były coraz cięższe.
Jeszcze pół biedy, gdy ciągnęło się je po powiatowej lub po polnej drodze. Jakoś tam było, chociaż zapach zaparzonego łajna, pełnego much i muszek, białych i czarnych robaków, drażnił rozdęte nozdrza, zwalał z nóg. Gorzej było, gdy taki wóz trzeba było ciągnąć przez zaorane na wiosnę lub pod jesień pole. Wówczas żelazne koła wozu grzęzły w rozkisłej ziemi po synkle, a nogi zapadały się po pęciny, po kolana. Gdy się po całym dniu wracało o nowiu do stajni, siano rzucone za drabinkę czuć było nawozem, a sieczkę, do której wsypano kwartę owsa,
kozimi bobkami.
Zanim sięgnęło się wargą po garść siana, zanim wydmuchało się nozdrzami parę ziarenek owsa z żytniej sieczki, zmęczenie zwalało cię z nóg. Czułeś, bracie, przez sen bez snów, jak zapadasz się w wapienną wodę, w rozkisłą glinę, w żelazistą rędzinę czerwieńszą od twojej sierści. A gdy do stajni przez wybite okienko wchodziła jutrznia, próbowałeś się zerwać na równe nogi. Ale nie mogłeś powstać. Nogi popękane w pęcinach, naderwane, zgrubiałe w stawach kolanowych, bok otwarty do kości nie pozwalały ci drgnąć. Leżałeś we własnym moczu i łajnie,
póki do stajni po jutrzni nie wszedł gospodarz i nie podniósł cię na cztery
kopyta kopniakiem wycelowanym w żywą ranę boku, w zakrwawione nozdrza, w pożółkłe zęby, spomiędzy których wyłaził biały od gorączki jęzor.
Szedłeś wówczas za gospodarzem pod sad cały w wiosennej rosie,
przystawałeś koło kwitnącej jabłonki i czochrając się a nią marzyłeś, że za chwilę przyniosą od kowala najcięższy młot, zakryją ci ślepia starym kapeluszem i po cichutku, na paluszkach podejdą do ciebie od jutrzni. I czułeś, jak na twój drabiniasty łeb spada ów kowalski młot, jak upadasz na kolana, a z kolan zwalasz się, z jutrzennymi niebiosami, w dzieciństwo swoje mleczne, ledwie prześwitujące przez ciemność źrebięcą gwiazdą.
Przysłuchiwałem sięśśśśśśśśś tej końskiej opowieści leżąc na piecu pod baranią skórą. Widziałem, jak do konia siedzącego na krześle, wspartego drabiniastym łbem o stół, podchodzi mój ojciec, odłamuje z bochenka spory kawałek chleba, macza go w soli i podtyka pod końskie wargi. Jak obejmuje konia za szyję i przytula się twarzą do jego łba. Jak po końskim łbie, po twarzy ojca spływa światło naftowej lampy, jak w tym świetle mieszają się z sobą ludzkie i końskie łzy.
Widziałem jeszcze, jak ojciec, obejmując się z koniem, wychodził na
ganek, a z ganku do stajni. A wychodząc z koniem mówił doń jakimś dziwnym językiem, całkowicie mi nie znanym. Dopiero znacznie później dowiedziałem się, że była to zwierzęca gwara, której każdy dorosły człowiek na wsi uczył się na pamięć, żeby raz do roku, w Wigilię, porozmawiać ze swoją chudobą. Ojciec musiał opowiadać koniowi coś bardzo śmiesznego w tej zwierzęcej gwarze, gdyż koń rżał coraz głośniej i radośniej. Gdy rano zeskoczyłem z pieca, w izbie czuć było jeszcze końskim potem i trawiastym oddechem.

Pozdrawiam wszystkich i cieszę się z literackiego wątku na Forum!

Tadeusz Nowak "Półbaśnie"; "Rzecz o końskiej rozmowie" (...)
Pozdrawiam wszystkich i cieszę się z literackiego wątku na Forum!


wzruszające... czasami zastanawiam się, czy można być zbyt wrażliwym...?
z końmi obcuję już od jakiegoś czasu, wiele było końskich tragedii w okolicy, ale zawsze to działo się nie poza mną. dowiadywałam się później... Dionka, Grandeza... uśpione. Hektor, Parkiet... pokiereszowane, ale przeżyły. pewna klaczka wyrwała sobie całe kopyto - poszła na rzeź...

nie wiem, czy mogę nazwać to szczęściem...
pozdrawiam


cytat Król Lew " wszyscy zyjemy w jednyk kregu zycia " Dotyczy to zarowno zycia jak i smierci. W tych calych rozmyslaniach chodzi Wam chyba o to ze jesli juz dochodzi do smierci nie wazne w jakich okolicznosciach to bedziemy umieli zapewnic im godne miejsce na "blekitnym pastwisku" . nie wazne czy to rzeznia czy jakies inne miejsce . Chcialabym ze kazdy umial temu sprostac... Nie zapomne jak padla klacz w pensjonacie gdzie trzymam konia. Przez caly dzien kazdy chodzil i ogladal padnieta klacz wyciagnieta za stajnie. Do dzis pamietam te puste gdzies patrzace oczy, ciagle przychodzila mi do glowy wizja Sarna tu galopowala, wczoraj sie z nia witalam, o znowu kogos zrzucila i smiech okolicznych widzow. A ona tam lezala i lezala dzieciaki buczaly , ktos wpadl na pomysl pozniej przysypal sloma. Ja zapamietalam ja raczej jako swietna klacz ktora dawala duzo radosci uczac dzieciaki jak nie spadac przy szybkim wyrwaniu w galop. I chyba to sie liczy. Okrucienstwo nie zalicza sie do "kregu zycia". Dotyczy to rowniez ludzi i z tym trzeba walczyc raczej skutecznie.
coś weselszego dla osłody

"Pipi była bardzo dziwnym dzieckiem.A najbardziej zadziwiała jej siła.(...)
Mogła podnieść całego konia,jeśli chciała.Czasem przychodziła jej na to ochota.Miała własnego konia,którego kupiła za jedną ze swych wielu złotych monet tego samego dnia,gdy powróciła do Willi Smiesznotki.Bo zawsze marzyła o własnym koniu.Mieszkał na werandzie.A gdy Pipi miała chęć wypić tam poobiednią kawę,wynosiła go jak gdyby nigdy nic do ogrodu."

"Celem wycieczki był las,zwany dla swej urody Strasznie Pięknym Lasem.Kiedy już prawie do niego doszli, Pipi zeskoczyła z konia,poklepała go i powiedziała:
- Tak długo nas dźwigałeś,że pewnie jesteś zmęczony.To niesprawiedliwe,żeby ktoś jeden cały czas harował.
Wzięła konia na ręce i zaniosła go aż na małą polankę,gdzie mieli się zatrzymać."

Astrid Lindgren "Pipi Pończoszanka"
No to teraz genialny Vincenz - o Hucułach
(Stanisław Vincenz (1888-1971) „Na wysokiej połoninie”(1936 r.))

Gdy Foka był zajęty zapraszaniem i częstowaniem, konie jego i towarzyszy stały uwiązane promieniście wokół Czerdaka, wysoko nad topielą szumiącego Bystrzeca. A właśnie przechodziło jeszcze drogą stado koni, wracających z połoniny.( Warto pamiętać, że jeszcze po latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia w samem Żabiem było więcej koni niż w nowszych czasach w całym powiecie.)Konie w stadzie szły dotąd równo, rozważnie, prawie jak w zaprzęgu. Tylko źrebięta, najniesforniejsze z całej młodzi, jak zawsze odstawały i odlatywały. Skoro jednak konie z gromady zwęszyły obce konie obok Czerdaka, zarżały całym stadem jak gdyby gromem i zaraz odpowiadały im konie od Czerdaka. Widocznie górskie konie, podobnie jak ludzie, podminowane są tęsknotą do sobie podobnych a odległych. Dlatego na targach górskich, kiedy sprowadzi się sporo koni z najdalszych zakątków, gdzie pasły się dotąd same, taki grzmot toczy się przez cały dzień, jakiego chyba na żadnych innych targach się nie słyszy. Myśli się mimo woli, że dlatego utożsamiają u nas grom z koniem w powiedzeniach i zagadkach jak ta:” Kiń biłobokij zabrył w Dunaj hłybokij, jak zairżał weś świt zaznał”. Lecz mówi się także, że raj koński na ziemi na tym samym się zasadza co ludzki: raj, dopóki z daleki, a z bliska biją się i kąsają. W pośpiechu przeto wybiegają z Czerdaka, aby odpędzić konie ze stada, tłoczące się ku koniom uwiązanym, na to, by tuba końska po ziszczeniu nie uszkodziła jednako tęskniących i wytęsknionych.
Aby przybliżyć ten koński świat, prowadząc dzisiaj ku dalekiemu krajowi swoich i obcych, nie tylko tych, co przemierzyli niegdyś jego płaje, także tych, co o nich zaledwie słyszeli , a nie zawąchali ni żywicznych zapachów , ni dymów, nie zasłyszeli grzmotu piersi końskich, ukażmy najstarszego przewodnika-konia. Bo powiadają o dawnej Wierchowinie: „Las, Hucuł i koń”. Las chronił, Hucuł parł przed siebie, koń prowadził. Jakiż koń!
Piękne i szlachetne plemiona lub jednostki ludzkie są w wielkiej mierze, lub tak nam się przynajmniej wydaje, niespodzianym stopem sprzeciwieństw czy odległych różnic, jakby dziećmi jakiegoś cudownego przypadku. Podobnie piękna i mocna rasa koni huculskich wydaje się nam dziełem owych cudownych boskich sztukmistrzów, działających w przyrodzie, których my z nieświadomości nazywamy „przypadkami”. Tak różne cechy w sobie łączy. Z jednej strony nieoczekiwaną tęgość, muskularność i siłę, z drugiej-zgrabność taneczną, prawie akrobatyczną, rozwagę, wytrawną ostrożność w badaniu niebezpieczeństw terenu, ale także ogień i nieokiełznaną wściekłość dzikiego mustanga, który potrafi atakować groźnego nawet wroga, stając dęba, to uderzając przednimi nogami, to wierzgając. I łagodność cicho czułych, wyrzeczonych oczu, jakby uśmiechniętych przebaczająco.
Dzieckiem jeszcze marzyłem nieraz o tym, by stać się koniem: takim spokojnym, łagodnym srokaczem, którego białe plamy śniegiem się wydają przy kontraście pasów brunatnych lub czarnych. Lub takim dumnym karoszem, o bujnej grzywie, rżącym radośnie, jak cyrkowiec stającym co chwila dęba, to znów wierzgającym co chwila w powietrzu. Przeskakuje płoty jeden po drugim, ale kiedy trzeba-sam to widziałem- przechodzi ostrożnie, krok za krokiem, po zgniłej, śliskiej desce wysoko nad urwiskiem ponad spienioną głębią. Albo delikatnym bułankiem o białej grzywie z ledwo dostrzegalnymi żyłkami i kropeczkami. Takim, co wrażliwy, rozpieszczony, nerwowy jak dostojna panienka. Wyciąga szyję jak łabędź, spogląda przed siebie lękliwie, drży cały, a cudownie śmiały w biegu i w galopie. Marzyłem o tym jak o szczęściu prawdziwym: jakież to ziszczenie piękna być koniem.
Kilku wiernych i czułych przyjaciół zyskałem pośród koni. A były tam także inne, podziwu godne istoty końskie, o których przyjaźni nawet marzyć nie śmiałem, tylko w cichości podziwiałem ich piękną dumę, cudowną poezjęśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśś ruchu i rytmu, którą posiadały w każdym calu. A potem- będąc chłopcem-chciałem już tylko opiewać konie i przyjaźń moją rozszerzyłem na wszystkie konie, starałem się odgadnąć duszę, charakter i dole każdego konia, którego spotykałem.
Wiele utworów muzycznych oddawało mi rytm i piękno koni: wir bitwy, gonitwy stada po rozległych połoninach, zmaganie się z wilkiem; ale także rytm cichego pochodu po miękkim trawiastym płaju, rytm pojenia i kąpieli, rytm cichy paszy nocnej i zaciszne ciepło stajni końskiej. Toteż z żalem spostrzegałem z czasem, jak wiele sztuk potrzeba, aby oddać poezję konia.
Z pieśnią o koniu dobrym, wiernym, śmiałym i pewnym, ale dumnym, łatwym do urażenia, bo właściwie nie był nigdy ujeżdżony, o koniu-przewodniku, koniu-stróżu należy przystąpić do opisu Wierchowiny i jej dawności. Jest taka pieśń, stara kolęda , która nam śpiewa przy zwrocie roku, gdy świat się odnawia:
Któryż to piastun, co dziecię kołysze,
A uszkiem złotym szept serca słyszy?
W gwiazdy spogląda i z gwiazd miarkuje,
A w skałach progi kopytem kuje,
Ponad śnieg jako płomień wylata,
A ślad ogonem srebrnym zamiata?
Gdzie Hucuł, tam i koń, nie ma Hucuła, nie byłoby człowieka w górach, w czarnych puszczach i złotych czapach połonińskich, gdyby nie koń. Przebywanie wielkich odległości, przynoszenie ciężarów do rozrzuconych i wysoko obok pastwisk górskich położonych chat huculskich nie byłoby możliwe bez konia. Wertepy i berda, zwory i jary, wszystko to w dużym stopniu nieosiągalne bez konia, gdyż pasąc się od źrebięcia po wąwozach , gąszczach, stromiznach, huculskie konie panują nad lękiem, a osiągają przy tym zdolność przechodzenia miejsc niebezpiecznych, bo umieją wspinać się, czołgać i przysiadać w stopniu rzadko spotykanym w rodzie końskim.
Lecz prawdę mówiąc, wierzchowcem jest koń huculski głównie dla swoich , dla tych, co go karmili w chacie i pieścili od źrebięcia. Dlatego nie buntuje się przeciw kobietom. A choć przymuszony i ściągnięty żelaznym wędzidłem , czego dawniej nigdy nie czyniono, bezwładnie nosi niemiłego mu jeźdźca, ale tak sprytnie, że nieraz zrzuci go przy sposobności, bądź w rozpędzie uderzy nim o drzewo albo ściągnie zębami z siodła.
Powiada stare przysłowie perskich pasterzy, uwiecznione w Zend-Aweście: ”Przez rozum psa istnieje świat” . A my, dzieci gór, patrząc na ten świat górski, rozpamiętując, jak powstał i wykluł się z puszczy czarnej, bezdennej, bezmiernej, puścił korzenie, jak zabudował się na carynkach i pastwiskach wyniosłych, jak wdrapał się pod chmury na niedostępne dawniej połoniny, jak się utrzymał i trzyma dotąd, winniśmy zawołać: „Przez rozum, przez śmiałość, przez szlachetność konia istnieje ten świat. Posłuchajcie jak dziarski rytm kopyt rozlega się wśród puszczy! Utorował tutaj drogę i jest zawsze bębnem pochodu pionierskiego człowieka.”
Carynkowymi, miękkimi płajami, leśna grząską lub kamienistą dróżką, zimą wśród głębokiego śniegu, po lepkiej jak guma półzmarzłej grudzie, po lodzie i wśród roztopów, ze stromych stoków, z chaty samotnej, chybocząc się ostrożnie, stawiając każdy krok jak obliczony, idzie raźno i wesoło koń. Niesie, jak ruchoma kolebka, małe dziecię do dalekiej cerkwi, do chrztu. I tak od kolebki służy całe życie człowiekowi huculskiemu. Aż wreszcie na wyczerpanym i znużonym koniu ze zwieszoną głową, zza gór przyjeżdża na szczyt do chaty ksiądz, aby oddać ostatnią posługę duszy, która odchodzi.
Połoninami, puszczami, po wertepach, po skałach bieleją kości koni , które odbyły już swój wiek, zakończyły dolę, spełniły zadanie. Pieśń chwałę im śpiewa, a smereki chwieją się, czerpią soki z ich krwi wsiąkłej w ziemię, rozszumiają się.
3

Konie to szczególna ozdoba i duma Huculii. Nadmiar koni u nas uzasadniano rzekomym pochodzeniem kaukaskim ludności, bo podobno spośród wszystkich plemion górskich w Europie, może w związku z osadnictwem tak rozproszonym, jedynie Huculi byli jeźdźcami od wieków. Stąd niejeden zwyczaj, stąd strój, także strój kobiet, zamiast spódnicy zapaski przystosowane do konia.
Lecz podstawa pasterstwa to owce.
Po koniach drogę nad Czeremoszem wypełniły szczelnie bryłami żywopłynnymi, ciepłe i kosmate fale owiec[...]
"Nasturcja zaczęła wychodzić przed Teorbana,Teorban przyspieszył,Diodor szedł środkiem pola,za nim Krzemień.Nasturcji z Teorbanem wogóle nie grałam,nie obchodziły mnie,do ręki wogóle Kujawskiego nie wzięłam.Zainteresowałam się Krzemieniem.Szedł lekko,swobodnie,mógł wziąć tego Diodora jak nic,nie znam się na jeździe,nie wychowałam się w stajni,ale przysięgłabym,że Sarnowski trzyma go kurczowo z całej siły i tylko udaje,że jedzie.Dlaczego,na miłość boską?Nie jest grany,byłby fuksem,jako fuks przychodzi z radością,chory jest tylko wtedy,kiedy musi przyjść w charakterze faworyta,więc o co mu teraz idzie...? "

Polecam lekką,miło czytającą się książkę Joanny Chmielewskiej "Wyścigi"