Futbolin
Nie wiem czy był już taki temat, ale ciekawa jestem jak narodziła się wasza miłość do koni jakie były pierwsze jej początki i co najlepiej wspominacie
Moją miłością do koni zaraził mnie chyba tata zresztą dzięki jego wielkiej pasji miałam od dzieciństwa styczność z końmi, ja jeszcze w planach nie byłam a w stajni konie już były Pamiętam jak byłam małą dziewczynką i pierwszy raz weszłam do boksu do młodej gniadej klaczy karina (miałam wtedy niezłego pietra bo ona była taka wielka ) od tamtej pory u koni jestem praktycznie codziennie A moją karinkę ma mój wujek (moja pierwsza miłość):smile:
ja się urodziłam z miłoscią do koni . Może po pradziadku, który służył w carskim wojsku w okolicach Mandżurii. zawsze jak widziałam konia, to darłam ryja i leciałam za nim. jak były kucyki w Lunapraku, to w nosie miałam wszelkie karuzele, zjeżdzalnie inne bzdety. Kucyki i koniec. Siadałam godnie, z parasoleczką w reku i jechałam jedno kółko, drugie, dziesiąte... Pan jak mnie widział, to już sie cieszył i mówił rodzicom, że bedzie ze mnie amazonka. Także rodzice byli przygotowani, na to, że wieku lat 11 zażądałam kategorycznie, że chce jeździć. zaczęłam w Lućmierzu pod Łodzią. I zostało mi do dziś.
A ja? Nie wiem skąd wzięła mi się miłość do koni, nie odziedziczyłam jej w genach (co nie znaczy, że nikt z mojej rodziny ich nie kochał, tyle, że nie znam żadnej historii o dziadku ułanie lub babci, która całe dnie spędzała w stajni). Może wzięła się z ogólnej miłości do wszystkich zwierząt? Nie wiem. Pamiętam tylko, że jak byłam malutka to ujeżdżałam oparcie od fotela wyobrażając sobie, że to przepiękny siwek (na fotelach były jakieś takie białe, włochate narzuty). Pamietam też, że gdy miałam 8 lat mama zadzwoniła do stadniny, żeby zapisać mnie do szkółki jeździeckiej ale niestety powiedziano jej, że muszę mieć 12... Przepłakałam pół nocy
Jednak kilka miesięcy później na nasze osiedle zaczął przyjeżdżać pan z dwoma kucami i woził na nich dzieci. Spędzał na tym osiedlu całe dnie a chętnych na przejażdżki nie brakowało. Bardzo szybko się koło niego zakręciłam, przynosząc wodę dla koni, smakołyki, czyszcząc konie, kąpiąc je, czyszcząc sprzęt, a potem oprowadzając kuce pod dziećmi... W zamian za pomoc ich właściciel pozwalał mi jeździć i prowadził lekcje...
A potem wraz z kuzynkami pojechałam do prywatnego ośrodka jeździeckiego i tak na prawdę tam wszystko się zaczęło
Ja od dzieciństwa miałam fazę na konie. Rysowałam je, wyobrażałam sobie, że umiem jeździć (hehe!). Dosiadałam czego tylko się dało: szczotki na kiju, małego drzewka orzecha włoskiego z widelcowatymi gałęziami (w wyniku czego się rozłamał i babcia na mnie pomstowała), na koniku na biegunach mojej kuzynki potrafiłam spędzić całe dnie. A kucyki w parku lub na plaży? Oczywiście nie mogłam sobie odmówić przyjemności. W wieku 13 lat ku wielkiemu niezadowoleniu mojej mamy oświadczyłam, że chcę jeździć konno i ku jej zgrozie mój ojciec załatwił mi jazdy w Szkole Rolniczej w Ksawerowie w Kółku Jeździeckim (milion podań i legitymacji, bo to czasy Komuny). Od tamtej pory szlajałam się po różnych szkółkach. Od 11 lat mam swoją starą kobyłę, a od 6 Młodą. Nie wyobrażam sobie życia bez koni!
Mnie to dziadek zaraził "końmi". Zawsze miał kilka swoich, a że mieszkałam w domu obok dziadków to dostęp do nich miałam kiedy chciałam. Jak jeszcze nie umiałam chodzić to mnie już wsadzono na spokojną zimnokrwistą klacz. A później jak byłam starsza to dziadek robił mi oprowadzanki . Potem trafiłam do szkółki, kilka lat jeździłam tam, a następnie zaczęłam jeździć na koniach znajomego - swoich już nie mieliśmy. Od niego kupiliśmy starszą spokojną klacz, ale trochę nas wywiódł w pole i klacz przestała być moja. Ponad dwa lata temu od dziadka dostałam Muchę - odkupioną tuż przed transportem w jedną stronę. Obecnie wraz z chłopakiem doszedł mi jeszcze jeden konik . Co miesiąc dochodzimy do wniosku, że nas nie stać na dwa konie, ale jak typowi Polacy nadal mamy obydwa .
u mnie w rodzinie najblizszej tez nikt nie byl bardzo blisko zawiazany z konmi..no moze poza jednym wujem, ktory pracowal w stadninie
a konie to kochalam od dziecka..do dzis w pokoju mam parę figurek koni;p wczesniej to je kolekcjonowalam az mi miejsca na polce zabrakło..a teraz zostałam przy trzech skromnych malutkich plastikowych konikach..uwielbiałam chodzic do sąsiada z bloku i zajezdzac godzinami jego konia na biegunach
a tak to jak tylko nadarzyla sie taka okazja to wsiadałam na knia i mnie oprowadzali.zawsze strasznie mi sie to podobalo.
a moja pierwsza lekcja jazdy konej z prawdziwego zdarzenia miala dopiero w klasie 3 gim. pojechalam wtedy na szkolny wyjazd wlasnie na nauke jazdy konnej do Folwarku Konnego w Hermanowie. i tak mi juz zostało. ale zawsze miałam mało. teraz przerzuciałam się z koni typowo szkółkowych na xx czasem prosto z torów zeby je do szkołki wlasnie wprowadzic i jestem bardzo zadowolona