ďťż

Horda

Baza znalezionych fraz

Futbolin

Drobny śnieżek prószy od kilkunastu minut. Słońce za chwilę skończy swoją wędrówkę po nieboskłonie. Miasto otulone białą puchową pierzyną, purpurowe niebo, setki świateł widniejących w oknach. Bajkowy widok. Mieszkańcy, po trudach dnia kierują swe kroki do siedzib, gdzie bezpieczni, porzucają swe troski... Tak, obrazek jak w książeczce dla dzieci, gdzie nie ma bólu, strachu, zimna, głodu... A tego nie trzeba szukać daleko. Nawet najbliższa okolica, podgrodzie pełna jest wszelkich plugastw czających się w mrokach nocy. A co dopiero w miejscu zapomnianym, niedostępnym dla zwykłego człeka? W miejscu którym jest Las Kłamstw. Owo miejsce, pełne dziwów i tajemnic, miejsce o którym krążą legendy, miejsce do którego niemal nikt nikt się nie zapuszcza.
Właśnie tam kieruje się trzydziestoosobowa grupa. Nie są bohaterami. Może to i dobrze? Może tacy jak oni, pozbawieni honoru, nieludzcy, odnajdą się w dzikich ostępach...
Należałoby nieco przybliżyć obraz owych podróżników, przynajmniej nieco napomknąć kim są, i czego szukają.

Jak już wiadomo jest ich trzydziestka, a licząc towarzyszące im zwierzęta czterdziestka dwójka.
Pięciu, rzec można to tropiciele. No, do takich elfów im daleko, wiadomo że kupa mięśni nie będzie poruszać się z gracją i w cieniu... To oni odpowiadają za pożywienie oraz zwierzęta im towarzyszące, czytaj ogary. I to nie takie byle ludzkie. Te zdolne rozerwać psa, zamęczyć wilka.
Kolejna piątka to swego rodzaju kowale. Dbają o ekwipunek, i w miarę możliwości, choć tych na razie brak, tworzą i ulepszają obecne swe dzieła.
Reszta to najzwyklejsi rębajły.

I tak oto gromada zapuszcza się pod sam las

-W końcu

*Powiedział dowodzący. Choć znudzony marszem, i ciszą nie dawał po sobie niczego poznać. Wbił topór w ziemię i odwrócił się do kolumny*

SŁUCHAĆ!!

*Tak zaczął*

-Pamiętają czego siem spodziewać, co było gadane?!

*Odpowiedź była oczywista. TAK. Wrzasnęli wszyscy, nawet ogary warknęły. Więc nie trzeba powtarzać...
Twierdza, wampir, nekromanta, plemię orkowe. Wybrać można sobie co kto chce...
W przypadku pierwszym najmą się pod chorągiew drowią.
Jak będzie wampir to go rozrąbią i zakopią. Zabiorą wszystko co ma jaką wartość.
Jak się okaże nekromanta, spuszczą psy. Nim martwy wybełkocze zaklęcie będzie leżał w strzępach.
A jak plemię orkowe, to się dołączą i razem będą siekać.
I tak, na znak utworzyli szereg, szli jeden za drugim, na przodzie tropiciele, dalej kilku wojów, następnie piątka co się kowalstwem pała, a dalej rębajły.*


*Las był stary, szarobrązowy i jakiś taki ciemny. Jak bór. Gęsty bór. Cholernie gęsty bór. Momentami drzewa i bezlistne szkielety jakichś roślin tworzyły bariery nie do przejścia. Jednak na całe szczęście takie fragmenty lasu nie były stałym elementem i występowały raz na jakiś czas. Oczywiście przez las przechodził też trakt, ale nikt przy zdriwych zmysłach nie szukałby rzeczy z legend tuż przy trakcie, prawda? Wokół nie było jakichś konkretnych znaków gdzie najlepiej się udać, północ czy południe były tak samo kuszące jak wschód i zachód... Drzewa wokół wygladały podobnie a wiatr jaki smigał między nimi sprawiał wrażenie, że huczą na przybyszy*
*Cholera, a jak mit jest tylko mitem? Legenda tylko legendą? Bajką dla dzieci, wędrowców? Przecie leźli tu nie wiadomo ile? Po drodze, przypadkiem zahaczyli o osadę małą, gdzie w gospodzie nasłuchali się bajek o skarbach, złocie wojownikach demonach wampirach... Cóż i tak mieli po drodze, bo na północ się wybierali, gdzie, gdyby z Lasem nie wyszło, zaciągnęliby się pod chorągiew ludzką.*

-Może postój zrobimy? Kolacji nie było... A na głodno i trzeźwo nie bendziem rąbać...

*Racja, nie jedli od kilku godzin. Dowódca wydał więc rozkaz, zatrzymali się w Lesie. Było tu nieco więcej miejsca, siedli więc jeden obok drugiego, ogary przywiązali do drzew.
Ci od zaopatrzenia zdjęli plecaki, odłożyli torby, i podzielili resztki jedzenia. Samo mięso, trochę piwa. Kolejny dzień o tym samym.
Choć okolica przysparzała dreszczy, gadali żywo, o wszystkim. Ale, po zakończeniu kolejnego tematu, którym było żarcie, zaczęli o lesie*

- Jak myślita co jes?
- Lepiej żeby zdechlaki.
- No, mają pełno magicznych błyskotków.
- A ja bym kciał krfiopija.
- Też dobre. Jak szlachtowie obładowani złotem leżą w tych kryptach.
- A jak niczego nie bendziem

*Nastała cisz. Co prawda by im w niczym nie przeszkodziło, po prostu wyszliby zawiedzeni.*

-To las sfajczymy

*Rzucił kto z rębajłów. Jakby co, to ich rozchmurzy...
I wtem, ogary coś węszą, rzucają się warczą, łańcuchy próbują zerwać*
*Jednak to było nic... Ot... Taki fałszywy alarm. Załomotało coś wśród drzew i nieopodal polanki przebiegły dwie sarny. Wyglądały na nieco zdziwione obecnością orków w leśnej głuszy. Zaś jazgot jakie spowodowały ogary sprawił, iż spłoszone pobiegły w stronę, z której przybyły.*

*Gdzieś w gęstwinie Lasu Kłamstw grupka złożona z dziesięciu samców pod wodzą pupilka Arcy - Arcy badała tropy. Celem ich nie było jednak znalezienie nieproszonych gości nawiedzających te strony. Była to zwykła najzwyklejsza wyprawa mająca na celu upolowanie jakąś leśną zwierzynę. Mało kto bowiem wiedział, że rzeczony pupil Opiekunki zanim trafił do niej na służbę był niezgorszym tropicielem. Teraz zaś w chwilach, gdy jego myśli nie zasłaniała całkowicie krwista zasłona szaleństwa, lubił czasem oddawać się swej pasji. Jeden z półdrowów, jakich wybrał by mu towarzyszyli badał świeży na oko ślad. Pokręcił lekko głową spoglądając na przywódcę wycieczki. Jiv'undus zamyślił się. Nabrał powietrza głęboko w płuca... I po chwili wskazał ręką kierunek. Grupka w milczeniu podążyła we wskazaną stronę. Traf chciał, że zmierzali do miejsca, jakie wybrał sobie na odpoczynek oddział orków.*


*Razem z warknięciami, odgłosami uderzających łańcuchów, i ogólnym harmidrem dobiegającym od strony ogarów, zamilkły wszelkie rozmowy. Wszyscy wzrok swój skierowali na psy, które wyuczone, nie rzucać się bez "zagryź" "rozerwij" czy "wyczha", ogonem nie machnęły. W końcu orkowa szkoła, wiedzą że jest tylko jedna kara. Ból.*

-Łapać topory, miecze, i co tam jeszcze mata.

*Powiedział myśliwy, pewny że zaraz wyjdzie im na spotkanie coś "legendarnego"... I wyszło... A właściwie wyszły, bo były to dwie sarny... Myśliwy który to powiedział, zaraz spuścił głowę, w której pojawiał się obraz ogarów, skamlących, chowających się przed panem, który wystawił się na pośmiewisko... Już nie będzie autorytetem w dziedzinie hodowli i treningu... Chociaż... Ogary dalej się rwą, do tego spoglądają w innym kierunku... Reputacja uratowana...

Wszyscy zaraz wstali, myśliwi krzątali się przy ogarach, które w chwilę przy panach stały. Reszta, utworzyła, na ile pozwalał teren, formację, coby nie zaskoczyło ich co z tyłu czy boku. Wiedząc, że ogary narobiły hałasu, a sama krzątanina przy tworzeniu zwartej grupy, też cichą nie była, postanowili się nie kryć, pokazać siłę... I wszyscy, jak jeden mąż drą się, klną wyzywają stwora. Bo kto by pomyślał, że mają nieopodal oddział drowi? Wszyscy sądzą że wyjdzie jaki troll, czy inne plugastwo...*
*Jiv'undus na swych towarzyszy wybrał obeznanych z Powierzchnią żołnierzy. Dzięki temu ich marsz przebiegł cicho i sprawnie... Do czasu. Bowiem im bliżej tym większy jazgot docierał do spiczastych uszów. Pupil Opiekunki dał znak i oddział zatrzymał się. Kolejny i jeden z półdrowów stąpając niemal bezszelestnie i kryjąc się w zaroślach pospieszył w stronę, z której dobiegał. Reszta zamarła w oczekiwaniu na raport.*
*Po dłuższej chwili darcia mord, wyzywania "stwora", bo czegoś takiego właśnie się spodziewali, zamilkli. Może obelgi im się skończyły, albo gardła rozbolały... Bo nie mogli dostrzec ani usłyszeć nadchodzącego mieszańca. W końcu same krzaki, drzewa i inne zielsko, ograniczało widoczność. A sam zwiadowca, widać wyćwiczony, nie wydawał jakichkolwiek alarmujących dźwięków... Ale to nie znaczy, że go nie słychać, czy nie czuć... W końcu ogary, z swoim słuchem i węchem, są w stanie wywęszyć obcego, który rzecz jasna nie pachnie jak orkowie... Choć orientacyjnie wiedzą gdzie znajduje się "ktoś", to nie rzucą się w krzaki z bezmyślnym okrzykiem, i bronią w łapach... Przynajmniej na razie...*

-WYŁAŹ!!

*Wydarł się dowódca. Wydało mu się, że z zwierzęciem nie ma do czynienia, to uciekłoby na same odgłosy które wydawali zieloni. Bezmyślna bestia też nie wchodziła w grę, zapewne rzuciłaby się z pianą na pysku, a nie łaziła po krzakach... Zostaje więc coś inteligentnego...*
*Owo wywrzeszczane wyłaź z jakichś zapewne nieznanych orkom powodów nie podziałało. Wysłany bowiem na przeszpiegi drow zamiast jak przyzwoitość nakazała wyleźć i stanąć przed obliczem orkowego przywódcy wycofał się po prostu. W miarę szybko i cicho. Chociaż w porównaniu do osobników, których obserwował nawet kurduple poruszałyby się szybko i cicho. I tak po pewnej chwili stanął znów przed obliczem Jiv'undusa. Choć może oblicze było zbyt wygórowanym określeniem, gdy osobnik przed którym zdawało się raport górował nad nim znacznie. Pupil słuchał zdanego szeptem sprawozdania... Chwilę się zastanawiał, lecz nie trwało to zbyt długo poczuł bowiem jak czerwona mgła przysłaniać poczęła jego myśli... W ataku szaleństwa zdolny był do wszystkiego. Opanował się jednak z wysiłkiem na tyle by dać znać by pozostali okrążyli oddział intruzów i szyli z łuków do każdego. On sam wyprostował się na całą swą wysokość, wyciągnął ramiona, aż coś trzeliło w kościach i pewnym krokiem skierował się w stronę przybyszy. Szedł ni długo ni krótko. Nie krył się. I tak oto oczom oddziału zielonych ukazał się w pewnym momencie Jiv'undus Drider. Mierzący ponad dwa metry wzrostu półpająk.*
*Co? Nic nie wylazło? Nawet głupiego zająca, ani innego zwierzaka... A psy jak szalały, tak szaleją. Dalej miotają się, i warczą... Może to ten las tak na nie działa? Może na nich też co padnie? Też oszaleją? We łbie dowodzącego kształtował się już obraz jego bandy. Wszyscy otępiali, łażą bez celu, wyją drą się, zgłupieli... Co najgorsze, wyobraził także siebie samego...
Co prawda perspektywa oszalenia z powodu przebywania w lesie, była niedorzeczną, ale zważając na wszystkie te historie, które krążyły wokół lasu...*

WYCOFUJEM SIEM!

*Wydarł się dowodzący.
Oczywiście taki rozkaz spotkał się z ogólnym niezadowoleniem. W końcu nie jeden z podkomendnych, słysząc te wszystkie historie, zaczął w nie wierzyć. W końcu który z zawadiaków, żądny łatwego zarobku nie chciałby wierzyć w ogromne bogactwa, leżące tuż na wyciągnięcie ręki? Oczywiście zaraz doszło do kłótni. Poleciało kilka wyzwisk, gróźb. Szczęśliwie nic więcej. Bo dowódca, zwany Gromgul Wyrwiząb, choć znany był także pod kilkoma innymi przydomkami, zaraz rzucił "MORDY BENKARTY" rąbnął pierwszemu obok. Nie ważne że stał cicho, ważne, żeby zaprezentować swoją siłę... Nieszczęśnik, na którego padło, choć kawał orka, mierzył około 2,50 metra, zaraz stracił równowagę i padł ryjem na ziemię. Nie zdążył się podnieść, a stopa dowódcy, zaraz zetknęła się z jego plecami. Triumfalnie przydepnął leżącego, i z miną, która świadczyła, że zaraz wybuchnie, chwycił oburącz swój topór.
Teraz zapadła całkowita cisza. Nawet ogary, które do tej pory zachowywały się jak dzikie, tylko cicho jęknęły i wbiły ślepia w ziemię... Ale może to nie przez dowódce? Bo w tym samym czasie, zaczęły dochodzić dźwięki zza zarośli. I oto wystąpił im naprzeciw jaki stwór? Ni to człek ni pająk...
Dowódca, choć stał do niego tyłem, usłyszał że ktoś nadchodzi. Zaraz dał znak łapą, coby byli w pogotowiu, a sam nowo przybyły się nie zorientował... Zdjął nogę z leżącego, który zaraz wstał i wmieszał się w grupę, sam dowódca zaś, odwrócił się. Początkowo nie wiedział co robić, czy zacząć z jakim tekstem, czy po prostu kazać go zatłuc... Że stwór miał w sobie cechy człowiecze, co wskazywałoby na inteligencję, postanowił to pierwsze.*

-Coś za jeden stforze?
*Stwór zaś uśmiechnął się co nie spowodowało bynajmniej, że jego wygląd stał się milszy dla oka. Nadał mu raczej wygląd szaleńca, jakim w rzeczy samej był. Drider zatrzymał się i wbił czerwone ślepia w pytającego.* Jiv'undus. *O dziwo przedstawił się. Głosu też nie miał przyjemnego. Taki... Jakby zardzewiały od nieużywania? Mówił z obcym akcentem albo w sposób kogoś kto odwykł od rozmowy. Zmarszczył czoło.* Wy tu czego?
*Nie wiedział co odpowiedzieć mieszańcowi. W końcu wymienianie po kolei, każdej możliwej opcji, oraz planu działania... Zresztą, nie miał ochoty tłumaczyć się... Cholera... Jao on miał?... A nie ważne... będzie nazywać go pająkiem... Nie miał ochoty tłumaczyć się z swoich planów przed pająkiem.*

A co?

*Powiedział po krótszej chwili ciszy. Sam ton wypowiedzi, jasno mówił o orku. Nazbyt pewny siebie, odważny, a może i głupi...*
*W głowie dridera pojawiło się kilka zastosowań jakie mógłby znaleźć dla orka. I sama myśl o tym spowodowała, że jego gęba nabrała nieco drapieżnego wyrazu. Przed oczami pojawiły mu się czarne kręgi. Czerń na szkarłatnym tle zwiastująca, iż za chwilę urwać się może jego jakże wątpliwy kontakt z rzeczywistością. Zacisnął zęby i tylko dzięki temu ryk jaki zbierał się w jego piersi wydarł się na zewnątrz w postaci ni to syku ni gwizdnięcia... A mgła opadła tak nagle jak się pojawiła. Raz jeszcze, dużo przytomniej zmierzył orka.* Orki? Fechmistrz lubi takich jak Wy. *Kolejny szkaradny uśmiech przemknął mu przez paszczę. Orkowi zdawać się mogło, że zęby półpająka są jakby nieco zaostrzone?* Szukacie pracy? *Zwodniczo uprzejmie zapytał. Uznał, że jeśli potwierdzi, wówczas sprawi Opiekunowi "prezent", jeśli zaprzeczy... Cóż... Sam zaopiekuje się owym "podarunkiem".*
//Na wstępie, chciałbym przeprosić za to, że tak długo nie odpisywałem. Z pewnych przyczyn, nie miałem dostępu do kompa... A teraz zła wiadomość... Znowu zmieniam postać... Czyli sesji nie dokończę... Jeżeli to wam poprawi humor, to uśmierćcie mojego orczka:)//
//Cóż, zasadniczo sesja polega na tym by brała w niej udział więcej niż 1 osoba. A skoro Gromgul rezygnuje to nie ma sensu jej ciągnąć. W takim razie sesja zostaje zamknięta a wydarzenia uznane za niebyłe. Szkoda... temat zamykam.//