Futbolin
Aż mi głupio ale muszę się komuś wyżalić...Miałam konia...jeździłam go u handlarza.. Oregon..mój 1 koń którego miałam do własnej dyspozycji..miałam go miesiąc...krótko bo krótko. ale miesiąc wystarczył by się zakochać.Przeżyliśmy razem smutne, i dobre chwile..jak każdy w relacji koń-jeździec..Uwielbiał banany...do tego stopnia że raz próbował wciągnąć kopytnik bo był żółty. haha..mój Oregoś.. Wyjechał..w środę w 18 listopada..o 20 do niemiec. Długo się z nim żegnałam..płakałam a on odwracał głowę za mną jak by mówił "ej, nie odchodź" a to on przecież wyjeżdżał i to aż do niemiec "koleżanki" ze stajni ze śmiechem przysrywały nucąc piosenkę "nie płacz kiedy odjadę"...
Mijał miesiąc za miesiącem...w każdym mówiłam..to już 1,2,3,4 miesiąc bez Niego. W czerwcu minął 7... zaczynałam zapominać. "rana" zabliźniła się, choc pomimo że już go mniej wspominalam, nie bylo miesiąca ze bym nie wchodzila na stronę niemieckiego wlasciciela oregona... widzialam ze sie nie chce sprzedac..mieli z nim problemy..nie byl latwy..wrecz przeciwnie..u nas w stajni dostal miano psychicznego. Ale mi pasowal pod każdym względem..charakter, wzrost, masc, byl jak skrojony dla mnie..kon wyzwanie..jednoczesnie przytulanka jakich malo..gdy wyjechal, myslalam "będę miec kasę i go sprowadzę go do PL" a jak by wrocil do PL nawet bez nogi bym go wziela.." a terez jest w Polsce..tak tak, wrocil do stajni..koleżanka jeżdżąca tam..dala mi znać. rozpłakałam się.. ze szczęścia, ze smutku..ale chyba najbardziej z bezradności.
nie jeżdżę już w tej stajni gdzie on jest..może i dobrze, bo gdyby wyjechał 2 x czułabym się jeszcze gorzej.
Cały czas myślę...kupię go, nie wiem jak nie wiem za ilę, ale jak pomyślę że mogę "stracić" miłość mego konskiego zycia 2 x wiedząc że "mialam go na wyciągnięcie ręki" .to ehh ...mialabym zal do konca zycia do siebie... Wiem..mam dopiero 17 lat. ale ja wiem że to TEN koń..po jego wyjeździe to zawsze na nim wyobrażałam siebie na zawodach....
Teraz kwestie mocno przy ziemi...w domu nie ma rewelacyjnej sytuacji (kasa..)...ja idę do kl. maturalnej.. o pożyczkę na bank poproszę mojego chrzestnego.. wstawię go do pensjonatu za 400.msc. dam go w dzierżawę tak że koszty pójdą na pół... czyli 200..
idę do pracy w wakacje..muszę zbierać na kowala weta w razie gdyby.. Gdyby coś poważnego się stało myśle że rodzice by pomogli i rodzina (wet.)
dobry pomysl? nie dobry? mam taki mentlik że nie wiem co robić..
Kochana na Twoim miejscu też bym robiła wszystko by tylko go mieć
Więc ja Ci radzę SPRÓBUJ CHOCIAŻ !!!
Nie rezygnuj z marzeń!
Idziesz do klasy maturalnej więc już o krok do samodzielności, zdasz maturę, pójdziesz do pracy i będziesz mogła utrzymywać Go sama-będzie Ci łatwiej, no chyba że planujesz dzienne studia. Wiadomo, że póki co nie będzie łatwo-bo koń to istna skarbonka, ale ja bym o swoją końska miłość walczyła. Ja sama jestem właścicielką najwspanialszego konia na świecie, kocham Go całym sercem, ale gdzieś na dnie żal serce ściska jak pomyślę o mojej pierwszej końskiej miłości... skoro wy macie szanse być razem, to zrób wszystko by tak było! Powodzenia.
Sama dostałam konia idąc do klasy maturalnej, myślałam, że nie dam sobie rady, po maturach miałam wypadek, później studia i to dzienne. W międzyczasie ciągle zmienialiśmy stajnie (w jednej warunki się drastycznie pogorszyły, drugą nam zamknięto z dnia na dzień, a trzecią opuściliśmy, bo znaleźliśmy wreszcie stajnie jaka nam odpowiada na 100%). Ale wszystko się ułożyło dopiero po roku akademickim. Oprócz tego razem z chłopakiem mamy 2 konie, bo on wniósł do spółki swojego. Co miesiąc jak przychodzi do płacenia za pensjonat to stwierdzamy, że nas nie stać na 2 konie, a mimo wszystko już prawie rok je mamy. Było chwilami ciężko, ale naprawdę warto chociaż spróbować. Wiem, że gdybym w którymś momencie się poddała to dziś bym żałowała. Więc nie wolno się poddawać i bądź dobrej myśli. Będę trzymać kciuki, żeby się udało. Jak możesz to informuj na bieżąco o sytuacji.
Ale się rozpisałam...
oregonka, KUP go, bez zastanowienia,bez mętliku w głowie kup. Pierwszym koniem,którego chciałam kupić był Sopot-ogier z Bogusławickiego stada, arabofiord. Pojechałam na wakacje-do pracy, i on tam stał,przywiązany, z głową do ściany... Weszłam i nie wiem kto przestraszył się bardziej,on ze strachem wlepił się gwałtownie w ścianę, a ja?Ja uciekłam ze stajni,bo nie wiedziałam co mam zrobić...Nie minęła chwila, poszłam tam znów,weszłam jak chwile wcześniej tylko jakieś 20 razy wolniej, stał wpatrzony we mnie ze strachem w oczach...Wiedziałam,że to jest koń, którego ja-osoba wtedy bez doświadczenia jeśli chodzi o ogiery(co tu dużo mówić ogólnie z niewielkim doświadczeniem)chcę mieć,że to właśnie te z którym się dogadam. Sopot nie wychodził w ogóle ze stajni,bał się panicznie wszystkiego,dotyku,cieni,po wyjściu ze stajni kamyczka,motylka,gałązki,po prostu WSZYSTKIEGO. Spędziłam z nim masę czasu każdego dnia, nie robiąc nic nadzwyczajnego,po prostu byłam, stopniowo czyściłam,gadałam,wypuszczałam go, potem ganiałam jak głupia,żeby złapać. I po 103dniach był to koń, którego mogłam spokojnie wyczyścić, dawał mi kopyta do czyszczenia, w co większość nie wierzyła,do puki nie zobaczyła, kiedy go wypuszczałam nie musiałam go łapać, podchodził do mnie sam,lub co najmniej nie uciekał. Fakt,nadal był nieużytkowy,nie mozna było na niego wsiąść,w zasadzie nie było nawet możliwości założenia siodła,udało mi się jedynie dojść do założenia czapraka, ale wiem,że z czasem byłby to koń pod siodło, chociaż wtedy mi na tym nie zależało...W każdym razie przyszedł czas,kiedy musiałam wyjechać...niedługo potem Sopot wrócił do Bogusławic, kontaktowałam się ze stadem,chcieli za niego,za kuca,którego wykluczyli ze stada,kompletnie nieużytkowego 5 tys...Dla mnie to było bez różnicy, zbierałam na niego, byłam w kontakcie ze stadem,wiedzieli,że mam połowę tej kwoty. W swoje urodziny pojechałam go odwiedzić,pół dnia tłuczenia się pociągami i busami,aż wreszcie dotarłam...po to,żeby się dowiedzieć,od dziewczyny mówiącej ze spuszczonym wzrokiem,że...Sopota nie ma...że pojechał do...Włoch...Mój kochany konik, który nie miał wad-po prostu panicznie się bał...a oni od tak po prostu zafundowali mu "bilet do Włoch w jedną stronę"...Pisałam potem do Bogusławic,nie odpisali mi...
Nie potrafiłam się po tym pozbierać do momentu kiedy kupiłam Oberka, a kupiłam go na wariackich zasadach, konia kulejącego przez lata (z przerwami), ale był to przyjaciel Sopota,stali obok siebie, Oberek-jak Sopot taki niechciany, chodzący i żyjący własnym trybem...Kupiłam go w grudniu,na święta, pojechałam zapłacić, rodzice mi dali na busa,bo nie został mi grosz,po tym,jak nazbierałam ze wszystkich możliwych miejsc sumę na Oberka. Nie miałam pieniędzy, maiałam świadomość,że czekają mnie całe wakacje spędzone na ciężkiej pracy,żeby resztę tego konia odpracować, ale byłam szczęśliwa, wiedziałam,że tego jedynego już nigdy nikt nie wysle do Włoch...W wakacje pojechałam do pracy,nie było łatwo, nienormowany dzień pracy, nie raz od rana do późnego wieczora,padając na ryj ze zmęczenia, bo nawet kiedy robi się to co naprawdę się kocha, to w końcu fizycznie w takim trybie człowiek pada na pysk... Ale to się nie liczyło, bo miałam mojego małego konika, tego, który kiedyś stał i nic nie potrafił, a teraz stał się wspaniałym przyjacielem. Wszyscy byli zdziwieni,że to ten sam koń...Przyszedł wrzesień, musiałam go przewieźć, więc to zrobiłam, nie stać mnie było na pensjonat a znalazłam niebo na ziemi, los kolejny raz się uśmiechnął. Prywatny pensjonat,blisko mnie z opieką 24na dobę i indywidualnym podejściem,mam współdzierżawcę,wspaniałą osobę, miłośnika rasy, kogoś takiego, kto bez względu na to,czy wsiąść może czy też nie przyjedzie i będzie, takim sposobem Oberek całe dnie się leni w zasadzie nic nie robiąc.
Podsumowując mój elaborat ,chociaż nie miałam pieniędzy i możliwości na konia nigdy nie żałowałam, że go kupiłam, nie wiem czy to cud, ale jakoś do tej pory wszystko układa się niemalże idealnie, Oberek na reszcie ma wszystko,co mu do szczęścia potrzebne-taką mam przynajmniej nadzieję,że to co mu zapewniam sprawia,że jest on szczęśliwy. Niemalże wszyscy dookoła mi powtarzali,że mi się znudzi,że nie dam rady,że to bez sensu i w ogóle dlaczego ten kulejący,nic nie potrafiący hucuł? Ten hucuł odkąd go mam i odkąd ma kowala systematycznie nie zakulał nigdy, ten sam hucuł, którego kiedyś nie szło zatrzymać z wędzidłem dziś zatrzymuje się na luźnej wodzy i kantarku, ten sam,który niby nie skakał skacze metr ze mną-nielotem kompletnym. Tak to ten sam koń, który nie stał się taki dzięki moim umiejętnościom, bo nie są one większe niż każdej osoby jeżdżącej jakąś nieco ambitniejszą rekreację a jedynie dzięki temu,że ja dałam mu szanse...NIE REZYGNUJ Z MARZEŃ, spróbuj, bo to dzięki marzeniom świat jest lepszy
oregonka, w przeciwieńśtwie do Obiśki, moja wypowiedź będzie krótka: masz 17 wiosen, zdajesz sobie sprawę co to jest "manie konia" i o tyle Twoja decyzja będzie świadoma. Wydolność materialną w sferze utrzymania konia jesteś teoretycznie zapewnić - czas więc wziąć się za praktykę. W naszym klubie jest obecnie kilka nastolatek mających konie, wszystko jest ok. Ważne jest jednak świadome wsparcie rodziców. Nawet w sytuacjach "takich sobie" jeśli rodzice też są na tak, to zawsze coś wykombinują aby Cię wspomóc. Powodzenia.
Jak mój Michał chciał konkretnego konia z którym pracował kilka lat temu, to odmówiłam mu. Miałam rację. Wkrótce młodemu końska miłość zaczęła przechodzić, a rok temu chciany koń zdechł.
dziękuje dziewczyny :-*
Najgorsza będzie rozmowa z rodzicami, spróbuję. nawet jak się nie uda chcę mieć pewność że zrobiłam absolutnie wszystko by go mieć przy sobie.
Boje się że się nie uda, że ich nie przekonam, że to nie spotka się z ich aprobatą.
Cały sprzęt do konia mam. mam ogłowie, wędzidło, 3 czapraki ochraniacze, futerko pod siodło itp itd. na początek chyba wystarczy. siodło pożyczałabym od koleżanki, która trzyma swoje "z sentymentu" choć nie jeździ już od 2 lat.
Utrzymanie go będzie wyzwaniem .myślę że rodzice będą wstanie w krytycznych momentach, zapłacić 400 zł. na miesąc. Póki co koń na pewno pójdzie pod dzierżawę za 200 zł . czyli po połowie kosztów..
Najbradziej obawiam się, że nabawi się kontuzji, takiej że na leki nie będzie mnie stać. oczywiście zrobię wszystko by był w jak najlepszej kondycji, ale takie rzeczy też muszę brać pod uwagę. muszę być realistką jeśli chcę go mieć..
Tylko rodzice...eh.
oregonka, ja oczywiście życzę Tobie jak najlepiej, mieć ukochanego konia przy sobie to marzenie każdego z nas. Tylko czasami głos serca to jedno, a rozumu to drugie.... Zastanów się czy Twoich rodziców naprawde stać na taki wydatek, kupno, utrzymanie, weterynarz, kowal itp itd. No i z tą kontuzją - dobrze, że o tym myślisz... Może zdarzyć się wszystko, a wtedy co zrobisz, jeśli z braku kasy nie będziesz mogła mu pomóc?
Poza tym o ile myślisz o studiach to klasa maturalna jest trudną klasą, nauki troche jest bo nie dość, że bieżący materiał to powtórki. A jakby nie było od matury zależy jak dalej będzie wyglądało Twoje życie... Jeśli pójdziesz na studia to to sporo kosztuje jakby nie było. Na dziennych będziesz miała mniej czasu dla konia, za zaoczne trzeba płacić. Łatwo nie będzie na pewno. Ja bym się głęboko zastanowiła jednak....
oregonka, to, że się zastanawiasz to tylko dobrze o Tobie świadczy. Myślisz o wszystkich wydatkach, nie tylko o tych małych i to jest dobre. Sprawiasz na mnie wrażenie osoby odpowiedzialnej, pewnej siebie, zdecydowanej, a to w życiu bardzo pomaga, chociażby w znalezieniu pracy, a Ty przecież za chwilę będziesz mogła ją podjąć i utrzymabie konia będzie łatwiejsze. Wiem, że na chwilę obecną większość zależy od pomocy finansowej rodziców, ale myślę, że to nie będzie trwało za długo, bo szybko staniesz "na własnych nogach". Madziadur ma rację, ale jeśli go nie kupisz to będziesz tego żałowała do końca życia
a to w życiu bardzo pomaga, chociażby w znalezieniu pracy, a Ty przecież za chwilę będziesz mogła ją podjąć i utrzymabie konia będzie łatwiejsze
Tylko powiedzmy sobie szczerze, że tak łatwo wcale nie będzie, bo jeśli oregonka chodzi do LO to niewiele w życiu jej to da bo ot tyle co będzie miała maturę... Znajdzie byle jaką pracę (bo bez wykształcenia po LO trudno o lepszą, chyba że z mega szczęściem), będzie pracować tylko na utrzymanie konia (na niewiele więcej będzie ją stać) i co dalej? Jeśli będzie pracować a zdecyduje się na studia to tylko zaoczne wchodzą w grę, a tutaj znowu będzie zależna od rodziców, bo będzie potrzebować kasy - na konia i na studia nie zarobi....
Ja naprawdę rozumiem ten ból, że można już nigdy nie zobaczyć ukochanego konia. Ale jest to tak poważna decyzja , że jednak trzeba wszystko bardzo dokładnie przemyśleć, wybiec trochę w przyszłość i pomyśleć ... Gdyby Twoi rodzice mieli wystarczająco dużo kasy na konia to żaden problem, bo pomogą Tobie mimo wszystko. Ale w obecnej sytuacji, ja chyba z bólem serca nie kupiłabym konia...
madziadur, To o czym piszesz, to oczywiście fakty, jednak z drugiej strony przecież ten koń może nigdy nie mieć żadnej kontuzji, a i może mieć taką, gdzie żadne pieniądze nie pomogą, nawet jakby były...Ja sobie nie wyobrażam chociażby nie spróbować, bo gdyby ten mój kochany koń trafił kiedykolwiek w złe ręce, ja do końca życia bym sobie tego nie wybaczyła... Ostatecznie uważam,że lepiej konia kupić i mieć tyle ile będzie dane (choćby to miało nie być na zawsze i do końca) bo wtedy ma się świadomość,że chociaż te wszystkie chwile spędzone razem były szczęśliwe i że pod naszą opieką koń miał się dobrze, a gdyby trafił w inne ręce, może jego losy nie potoczyły by się tak szczęśliwie...
Oczywiście dla kogoś kto nie ma pieniędzy zakup konia jest pewnym ryzykiem, nie mniej jeżeli tylko potrafi się myśleć to można konia utrzymać i to w pensjonacie. Ja studiuję zaocznie,konia trzymam w pensjonacie, stałej pracy nie mam a mimo to konia utrzymuje samodzielnie (plus połowa kosztów od osoby współdzierżawiącej), więc da się i to w taki sposób,że koń w zasadzie nic nie robi. Oczywiście gdyby działo się cokolwiek mogę liczyć na wsparcie rodziców, mam świadomość tego,że w razie jakiejś kontuzji, czy czegokolwiek to tyle ile dadzą radę tyle by go leczyli, jeśli ja bym takich pieniędzy nie miała. Ogólnie wszystko jest przekładane na konia, najpierw on,potem ja, ale mnie to cieszy, bo ważniejsze jest dla mnie aby on miał, niż to,żebym miała ja. Dlatego też ja bym tego konia kupiła, mimo wyrzeczeń i trudnych chwil,które zapewne będą
ja mam 2 konie + zrebna klacz, a mam 19 lat. moi rodzice nie maja stajni, ale nie mam koni w pensjonacie. do 18 roku zycia snulam sie po pensjonatach placac fortune. teraz mam wlasna stajnie sama utrzymuje moje konie w 100% i niczego im nie brakuje. sa regularnie szczepione,werkowane,wypuszczane na pastwisko i odpowiednio karmione. boksy maja powyzej 10 m2, takze mysle,ze zyje im sie dobrze. od 15 roku zycia mam wlasnego konia i od tego momentu jestem samodzielna. oczywiscie rodzice mi pomagaja,ale mam na tyle wysokie kieszonkowe ze starcza mi na utrzymanie koni. teraz kupuje przyczepe do przewozu koni za wlasne pieniadze. w pazdzierniku ide na studia,ale o konie nie musze sie bac,gdyz stajnia jest na podworku mojej przyjaciolki, a moj chlopak mieszka 3 km od stajni, takze koniki beda mialy stale zapewniona opieke nawet gdy mnie przy nich nie bedzie. jak widac mozna utrzymac konia nawet gdy nie ma sie lwasnej stajni. wystarczy tylko bardzo bardzo bardzo chciec, nie poddawac sie i wkladac w to mnostwo zaangazowania + pomoc zyczliwych osob, ktorym wiele zawdzieczam.
as4aa, myślę,że nie ma co porównywać sytuacji,kiedy możesz utrzymać konia z kieszonkowego do sytuacji,gdy trzeba kombinować z utrzymaniem
oregonka pisala, ze ma zamiar skladac sie z kims po 200 zl na pensjonat. jesli z uzbieraniem tych 200 zl bedzie klopot, to faktycznie lepiej wstrzymac sie z taka decyzja.
ja chcialam pokazac tylko, ze all wishes could come true
as4aa, nikt nie da jej pewności,że będzie miała ciągle współdzierżawcę,więc może się zdarzyć,że będzie musiała mieć 400zł,chociażby do momentu znalezienia kolejnego odpowiedniego współdzierżawcy. Ja oczywiście nie odradzam,wręcz przeciwnie,chodzi mi jedynie o to,że to nie będzie takie proste,kiedy się pieniędzy nie ma, bo to po prostu ogromne wyrzeczenie
a to akurat prawda. wlasny kon to zawsze wyrzeczenie, zwlaszcza w takiej sytuacji. ja osobiscie uwazam, ze jesli serio bardzo Ci zalezy, to powinnas zastanowic sie z czego jestes gotowa zrezygnowac dla swojego pupila i czy bedziesz w stanie zapewnic mu odpowiednie warunki.
oregonka, podstawowa sprawa to rozmowa z rodzicami, chociażby dlatego, że jako niepełnoletniej nikt ci nie sprzeda legalnie konia. Jesteś młoda i dużo pracy przed tobą - nauka w klasie maturalnej, praca, koń - możesz nie dać rady i coś na tym ucierpi. Rodzice powinni pomóc ci realnie ocenić sytuację i podjąć decyzję.
madziadur, wszystkie Twoje argumenty przemawiają do mnie w 100%. Uważam, że masz rację, ale ja mimo wszystko bym konia kupiła. Oczywiście po wcześniejszym ustaleniu tego z rodzicami. Co do pensjonatu to można spróbować w nieco inny sposób. Moja koleżanka, która również ma problemy finansowe a ma dwa własne konie umówiła się z właścicielem pensjonatu, że płaci tylko za jednego a w zamian za to zajmuje się kilkoma jego końmi (nie wiem dokładnie iloma, bodajże trzema). Oregonka może spróbować też zrobić w ten sposób. Może takie rozmowy z właścicielami ośrodków przeprowadzić zanim kupi konia. Będzie wiedziała jak oni się na to zapatrują. A nóż się uda i wtedy część wydatków odchodzi... Wiem, że to nie rozwiązuje problemu całkowicie, ale to zawsze jest coś
Mimo wielu argumentów przeciw ja bym spróbowała.
Obiś, dokładnie. Sytuacje takie są fajne, ale nie można powiedzieć, że "to ja będę mieć podobnie". Koń to duże zwierzę i może się stać dużym problemem, jeśli się nie ma tzw zaplecza (rodzina, przyjaciele chętni do pomocy). Poza tym tak jak wspomniała Madziadur klasa maturalna to dość duże obciążenie, potem studia. Sytuacja złożona aczkolwiek nie bez wyjścia. Młodzież ucząca się i to z dobrymi wynikami (w systemie dziennym) i dorabiająca sobie na własne potrzeby - hobby, nie należy w tej chwili do rzadkości -choćby praca przez całe wakacje, weekendy. Nie każdego rodzica stać na zapewnienie różnych zachcianek swoich pociech. Mój Michał np załapał się na rozładunek Tirów i w warsztacie rowerowym. Kilka setek leci do kieszeni prawie co miesiąca, nie koliduje z nauką, treningami. Cóż, czasami leci "na twarz" ale podanie wszystkiego "pod nos" młodemu człowiekowi nie jest wychowawcze. Musi się nauczyć sobie radzić w życiu.
zgadzam sie z Maria89
herma, dokładnie,można naprawdę sporo wykombinować, dorabiać sobie, da się, tylko trzeba pokombinować, pomyśleć i liczyć się nie tylko z przyjemnościami ale i z wyrzeczeniami. Ale jaka to satysfakcja,kiedy wszyscy dookoła którzy mówili,że to nierealne nagle widzą,że jednak się da Mi się wydaje,że to wszystko kwestia tego, na ile dana osoba jest w stanie sie poświęcić, no i nie ukrywajmy dobrze jest mieć wsparcie bliskich w sytuacjach krytycznych, tzn chodzi mi tu o ewentualne drogie leczenie...
Oczywiście, że można wszystko pogodzić, w końcu podobno "chcieć to móc" ale jednak uważam, że będzie bardzo ciężko Fakt faktem najważniejsza jest rozmowa z rodzicami, bo jeśli oni się nie zgodzą to wtedy nici z kombinowania....
oregonka, mam kilka wiosen wiecej od Ciebie i więcej doświadczenia... Mam konie od wielu lat i od wielu lat je utrzymuję, z tym że cały czas pracuję... Wiele lat był spokój - żadnych chorób, kontuzji itp. i wystarczało na utrzymanie, na witaminki, pasze, kosmetyki, zawody, trenera i "różowe czapraczki" .... ale pewnego dnia zachorowała Kataira... Diagnoza: guz w oku. Leczenie, zabiegi, leki, bardzo dobry okulista - słowem - kilkadziesiat tysięcy złotych (nie przejęzyczyłam się...) Po niej zachorował Darco - podejrzenie ropy w workach powietrznych - tym razem wystarczyło kilka tysięcy - tak ze 4 i już... Następnie pechowo, na pastwisku Kataira naderwała przyczep ścięgna. Leki przeciwzapalne, kucie ortopedyczne na gorąco, na specjalnie wykonaną podkowę, wiele miesięcy rehabilitacji, wspomagające suplementy po 350 zł / 2 tygodnie - przz kilka miesięcy... dziś konie czują się dobrze , w klinice jest za to Geniusz...
nigdy w stajni nie miałam wypadku ze swojej winy (tfu, tfu), od wielu lat nie miałam kolki (tfu tfu) a jednak konie od czasu do czasu się psują... Przez te ok 3 lata - od kiedy zaczęły się sypać - wydałam tak na oko jakieś 40 000 zł - zatem oregonko, jeśli uważasz, że dasz sobie z tym radę - to kupuj konia...
Oczywiście , że konie nie psuja się ot tak i psuć się nie muszą, ale jak już zaczną, to koszty leczenia są koszmarne... a chorego, czy kontuzjowanego się nie sprzda - chyba, ze do Rawicza...
a ja powiem tak, trochę z własnego doświadczenia: oczywiście bardzo dobrze, ze oregonka roztrzasa wszystko z bardzo praktycznego punktu widzenia. to jest ważne i nie można o tym zapominać. ale... ale wiem, ze kon, zwłaszcza ten ukochany, wymarzony jest doskonałym "kopem" do działania. jak pisze herma: da sie dorobić, nawet będąc niepełnoletnią, a jesli się ma cel, to człowiek - jakby to mądrze okreslić? - wyrabia sobie charakter. Uczy się pracować, myślec odpowiedzialnie, rezygnować, jesli jest taka konieczność, dokonywac wyborów itp.
a jesli człowiek postąpi za bardzo pragmatycznie, to czasem... no cóż, wychodzi z cżłowieka cała energia.
Oregonko, czasem trzeba posłuchac zrządzenia losu: koń trafił po raz kolejny do Polski, choć miał małe szanse, bys zobaczyła go po pierwszym wyjeździe. czasami warto zaufac takim sprawom. Mnie tez wszyscy mówili, że jestem głupia kupujac kulawa kobyłę i nie mając żadnego zaplecza (studia, wtedy jeszcze z robota było tak sobie w kraju naszym, bo to niedługo po wielkiej transformacji było, z kasa tez krucho, bo wiekszośc kasy szła na studia) - miałysmy trudne chwile, jeżdziłam po róznych stajniach, przeprowadzałam się, żeby utrzymac Ambicję, kilka lat pracowałysmy razem na siebie , ale nie żałuję. I w końcu wyszłyśmy na prostą. Bo przynajmniej mój koń nadał sens wszystkiemu co robiłam. Ale decyzja nalezy do ciebie. Pozdrawiam
ale wiem, ze kon, zwłaszcza ten ukochany, wymarzony jest doskonałym "kopem" do działania.
Tylko, że czasami taki "kop" to może być za mało... Bo 200 zł można jeszcze w miesiącu odłożyć, ale co jeśli będą to sumy podane przez Gage?
Tym bardziej, że oregonka pisała, że z kasą kolorowo nie jest...
Ja jednak chyba jestem bardziej realistką i częściej kieruję się rozumem niż sercem. Jest ciężko bo jest, ale czasem lepiej się na tym wychodzi...
Wydaje mi się,że gdyby każdy, kto konia kupuje miał mieć z 30 tysięcy w zanadrzu to większość osób która konia by go nie miała...Przecież nie można patrzeć tak,że akurat nam się przytrafi coś co będzie tak kosztownego leczenia potrzebowało...Niemalże wszystkie konie,jakie znam poza drobnymi kontuzjami/chorobami nigdy nie wymagały większego wkładu finansowego w kwestii leczenia. Oczywiście jest prawdopodobieństwo,że akurat taki pech się przydarzy, ale mimo to bym zaryzykowała... Sama nie wiem ,co bym zrobiła,gdyby przyszło mi zapłacić za tak drogie leczenie, ale nie myślę o tym, skoro na chwilę obecną koń ma się dobrze i jestem w stanie mu zapewnić to co potrzebuje. Wydaje mi się,że kupienie konia nie mając odłożonej takiej kwoty wcale nie musi świadczyć o byciu nieodpowiedzialnym, bo z koniem to tak jak w życiu, jedni nie chorują w ogóle, inny wymagają długotrwałego,kosztownego leczenia. Wielu rzeczy nie da się przewidzieć, nie wszystko można z góry zaplanować, moim zdaniem kiedy ktoś wie,że będzie w stanie konia utrzymać (pensjonat,kowal,wet w przypadku jakiś drobnych kontuzji) to nie ma przeciwwskazań do zakupu tego konia,. Jak pisałam wcześniej,ja nie wyobrażam sobie nie spróbować,jeżeli chodziłoby o tego mojego jedynego kochanego konia...
Ja tez częściej kieruje się zdrowym rozsądkiem niż emocjami zwłaszcza jeśli to są koszta o takiej skale.
Ja osobiście nie podjęłabym się takiego ryzyka finansowego z emocjonalnych pobudek nie mając zapewnionego zaplecza "bo to przecięz TEN kón"
Ale to tylko ja....
Ja się dorobiłam pierwszego konia bardzo późno w swojej historii miłości do koni.
Dopiero go miałam jak już mieszkałam poza domem, byłam niezależna od innych jeśli chodzi o transport.
Utrzymywałam dom, siebie, pojazd oraz konia, a teraz utrzymuje 3 konie i dziecko.
Czasami trzeba w życiu poczekać - ja nie żałuje przynajmniej nie mam wyrzutów, że o coś nie mogłam zadbać.
Czasami trzeba w życiu poczekać - ja nie żałuje przynajmniej nie mam wyrzutów, że o coś nie mogłam zadbać.
To zdanie wydaje mi się bardzo ważne, bez względu jaką decyzję się pojmuje,należy myśleć świadomie i zgodnie z własnym sumieniem, robić tak,aby potem nie żałować swoich decyzji
myślę że spróbuję porozmawiać z rodzicami (jak tylko dowiem, się jaka jest cena za O. -bo dla nich będą ważne konkrety) Gdyby to tylko ode mnie zależało poczekałabym. Niestety jest on u handlarza i lada moment może wyjechać, i to boli mnie najbardziej...
Miło mi się czyta Wasze posty, serio. z każdego można "wziąć" dobrą radę -dziękuję
Opinia rodziców, w tym przypadku liczy się najbardziej... Szkoda że nie mam rodziców których też konie interesują...na pewno było by mi łatwiej ich przekonać...
Teraz zdam się tylko na "los" jeśli rodzice powiedzą kategoryczne NIE to nic nie zrobię... i wytłumaczę sobie to tak ze widocznie tak mialo byc ...
Szkoda że nie mam rodziców których też konie interesują...na pewno było by mi łatwiej ich przekonać...
Często powtarzałam sobie to zdanie w mojej 'karierze jeździeckiej'
oregonka, powodzenia!
oregonka, może teraz Twoi rodzice końmi nie interesują się ale wierzę w to, że jeśli pragnie się czegoś najbardziej na świecie (oczywiście "rzeczy przyziemnych", np. właśnie konika) i utwierdza w tym przekonaniu to nawet "najtrudniejsze" w realizacji marzenie jest w stanie spełnić się a rodzice po czasie zdanie zmieniają Znam Ciebie tylko z forum ale jesteś pierwszą osobą jaką poznałam, która dąży do celu ze wszystkich sił, myśli racjonalnie i co najważniejsze- wie co robi i jakie tego będą efekty/konsekwęcje (w tym wypadku finansowe). Życzę Ci powodzenia
Ja również bardzo chcę mieć swojego konia, moja mama bardzo konie lubi i cieszyłaby się gdybym miała kopytnego przyjaciela ale niestety jeśli chodzi o sprawę finansów, muszę radzić sobie sama, ponieważ mama nie może mi w tej kwestii pomóc. Ale, chcieć to znaczy móc!
dzięki!
Mysz, no dokładnie!
oregonka, wiem po sobie i koleżankach, że dziewczyny w Twoim wieku mają w głowie wszystko ale Ty jesteś zdecydowana na jedno! I tak ma być moje motto z dawnej stadniny jest następujące: "zes**j się a nie daj się" Ja też jestem uparta, wepchnęłam sobie głęgoko do głowy, że wygram konia w zawodach, że pojadę wszystkie na koniku, nz którym nikt nie pojedzie bo jest najgorszy w jeździe (muł taki, że szkoda gadać) ale uparłam się na całego i jestem na 99% pewna, że szkapkę wygram
trzymam kciuki gdzie są konkursy o konia?
jak kupowałam pierwszego konia to moi rodzice nic nie wiedzieli. Fakt, że byłam już pełnoletnia i kupowałam go za własne ciężko zarobione pieniądze, ale mimo wszystko wolałam im nic nie mówić, bo bałam się, że tego nie zaakceptują i będą mnie próbowali odwieść od tego pomysłu a ja już byłam zdecydowana... ale do rzeczy. Jak się dowiedzieli to oczywiście kazanie było długie, ale po czasie moja mama przywiozła znajomych do stajni i przy boksie mojego Misia powiedziała "a to jest NASZ koń" Przywoziła mu marchewki i jabłka a jak jestem u rodziców to zawsze pytają jak tam się Misiu czuje, także rodzicom często się odmienia jak przyjdzie co do czego.
Trzymam kciuki. Powodzenia
oregonka, Moi rodzice kiedyś się bali, konie w ogóle były jakąś abstrakcją. A teraz odkąd mam Oberka,to aż mi się śmiać czasami chcę, bo przykładowo siedzę sobie na uczelni i dostaję smsa od mamy typu "byliśmy u wnuczusia,wygłaskany, marcheweczki dostał, jabłuszka też zjadł" . Ich podejście się zmieniło zupełnie, kiedyś tata jak mógł mi odradzał, mama jedynie uznała,że nic mi nie mówi,bo i tak zrobię po swojemu. Mieli grosza nie dać na "tego konia", a teraz? Ogólnie wszystko opłacam sama,ale moi rodzice traktują go jak swoje maleństwo i w szafie w stajni zawsze mam skrzynie pełną jabłek,która kupują i przywożą rodzice, marchew tez pod dostatkiem, kiedy Oberkowi skończyła się sól tata na mnie nakrzyczał,że mu nie powiedziałam,że Oberek nie ma (nie miał jeden dzień ) i odrazu pojechał kupić, jak byliśmy razem na zawodach (z moimi rodzicami i bratem, których kiedyś bym za żadne skarby świata nie zaciągnęła w żadne końskie miejsce a tym bardziej oglądać "nudne" ujeżdżenie)to tata jak tylko zobaczył stoisko ze sprzętem bez zastanowienia kupił Obisiaczkowi żłób, no bo niech ma,bo niszczy w tempie ekspresowym I tak bym mogła wymieniać, teraz wiem,że chociaż w mojej rodzinie finansowo zawsze było jak było, to jakby cokolwiek się działo w krytycznych sytuacjach pomogą jak tylko będą mogli. Myślę,że ich nastawienie się tak zmieniło na plus,bo widzą,jak mi zależy i że doszłam do tego sama mimo wszystko,przekonali się i teraz czasami chodzimy razem na spacer z Obisiaczkiem, spędzamy razem czas w stajni/na terenie stajni, myślę,że kucunio nas jeszcze bardziej do siebie zbliżył
Więc jeśli ma się rodziców "akonnych xD" to jeszcze nie wszystko stracone
oregonka, konkursy w Chełmcach nie daleko Kalisza będą zaczynały się od nadchodzącej niedzielki W sumie będzie ich 10 (będę 2 stówki w plecki ale wydać warto choćby dla dobrej zabawy ), co drugi to skoki, zaczynamy od 50cm, z kolejnymi będzie wyżej , do tego powożenie, jazda w teren na orientację, obsługa i zachowanie przy koniu itp... W każdym razie zawody na zasadzie zabawy- czyli jak zwylke A! i nie bez powodu wybrałam sobie "najgorszego konika do jazdy", wiem, że umęczę się na niej niemiłosiernie ale wiem też, że dam radę. Nie jeżdżę jakoś super rewelacyjnie ale jestem zadowolona z tego, że poradzę sobie na każdym koniu i co jeszcze, będą też startowały dzieciaczki po około 10-12 lat, nie chcę się "wozić" ani pokazywać "co to nie ja" ale niektóre poprostu nie poradzą sobie na tych pierwszych skokach Dziewczynki bardzo ambitne są i widać, że się bardzo starają no ale jak to bywa muszą jeszcze dłuuugo trenować
Więc jeśli ma się rodziców "akonnych xD" to jeszcze nie wszystko stracone - zagadza się . Moja rodzinka też była anty-koniowa. Fakt, podobnie jak Maria byłam pełnoletnia, wiec zabronić mi nie mogli, ale co nagadali, co napsioczyli, oczywiście zero kasy itp. itd...
Kasy rzeczywiście do tej pory żadnej nie dostałam , ale i nie musiałam nigdy prosić, a jabłuszka lub marchewkę zawsze Ambusia od rodziny dostanie. I nawet oceniają, gdzue Ambicji dobrze, gdzie nie, i ewentualnie trują, że może gdzieś byłoby jej lepiej .
Tak więc - oregonka - spytaj rodziców, nie boj się, że początkowo będa anty - , wytłumacz im wszystko dokładnie, konkretnie i spokojnie, ale powiedz też, że to twoje marzenie, takie prawdziwe, nie zachcianka. Rodzice mogą nie przepadać z akońmi, ale zwykle kochaja swoje dzieci i jesli dzieciom jest dobrze, to oni są szczęśliwi . Powodzenia.
Moi rodzice też zupełnie niekoniowi, a madre była zakupiła mi kobyłę, bym nie uprawiała sportu pilotowego. Namówili mnie nawet, bym niunię rozmnożyła. Truli tak długo, aż się złamałam.
Ale, ale! Autorce tematu bym poradziła z własnego doświadczenia, by się zastanowiła poważnie nad zakupem konia akurat w tej chwili. Jest osobą bardzo młodą, życiowe wybory (które tak naprawdę zaważą, jak jej życie się potoczy) są przed nią, w niedalekiej przyszłości. Nie może być tak, że dla zwierzęcia zrezygnuje się z ważniejszych spraw w życiu i żeby to koń je determinował. Nie chcę być odebrana niewłaściwie. Rozumiem jej miłość do tego akurat konika, sama mam konie ponad 10 lat i wiem, jaka to przygoda, ale i jaki to jest obowiązek. Koń to nie rower, który się wstawi do garażu, tylko żywa istota, która nas potrzebuje. I to czasami staje się to problemem, bo brakuje nam na wszystko czasu. Ja zaczęłam przygodę z własnym koniem jako osoba dorosła, już po studiach, ale zachciało mi się dokształcania. Kobyła stała praktycznie 2 lata, bo nie miałam czasu. Moje konie stoją w pensjonacie i mam naprawdę rozdarte serce, jak mam je na jakiś czas zostawić bez mojej opieki z powodu jakiegoś wyjazdu. Są ludzie, którym mogę moje lale powierzyć, ale pańskie oko konia tuczy i zdarza się, że coś się niedobrego dzieje podczas mojej nieobecności. Z koniem to prawie, jak z małym dzieckiem.
oregonka, sama konia dostałam będąc w Twoim wieku. Kupił mi ją dziadek, odkładając kasę na konia z rzeźni, bo:
a)można chociaż jednego konia uratować
b)taki koń był tańszy od "gotowca"
Konia mi utrzymuje tata. Jak sam stwierdził - zgodził się na to, bo chciał żebym "miała dodatkowe zajęcie i nie miała czasu na głupoty" . Moi rodzice nie są jeżdżący, konia mogą tylko pogłaskać, bo coś więcej się boją . A mimo to pytają się często jak konie, przyjadą jak mogą, zdjęcia czasem tata porobi. Rodzice utrzymują konia, ale sporo odkładam z własnego kieszonkowego, żeby im jak najbardziej ułatwić życie, skoro tyle dla mnie robią. I taka sytuacja jest już ponad dwa lata.
dzis dowiedziałam się że został sprzedany do szkółki...+taki ze gdzieś w polsce...
oregonka, Uuuuuuuuu A czy byłaby szansa go odkupić? A nóz nie sprawdzi się w szkółce i do Ciebie wróci...
Myszka -ja nawet nie wiem gdzie on jest ofc. postaram się dowiedzieć...
"może nie było mi dane..."
Niestety, życie nie zawsze jest usłane różami...
grunt, że jest w kraju. Myślę, że prędzej czy później dowiesz się gdzie konkretnie się znajsuje, to tylko kwestia czasu. Głowa do góry
też tak myślę...dzięki. może tam mu lepiej? staram się tak myśleć..
ja nawet nie wiem gdzie on jest oregonka, to może zapytaj poprzedniego właściciela gdzie konik pojechał, ta wiadomość napewno poprawiłaby Ci nie co humor
oregonka, jeszcze nie wszystko stracone ! na necie daj ogłoszenia, zdj ze szukasz tego konia. I idz do tego faceta co go sprzedał ! Na pewno wie skąd byli kupcy. Ewentualnie poproś o nr telefonu do nich
No chyba zawsze sprzedający wie, gdzie koniki trafiają, nieee? napewno posiada te informacje.
oczywiście że będę go szukać nie skapituluję... czy do szkółki się będzie nadawał ..? no cóż nie jest on najspokojniejszym koniem ale z autopsji wiem, że można tak "osznurować" konia, że z wariata, zamieni się w spokojnego "lonżowca"
Właściciel wie, ale nie udziela takich informacji.. ale postaram się wywiedzieć od koleżanki która tam jeszcze jeździ.
a jak nie, to dam ogłoszenia..
bo w końcu nadzieja umiera ostatnia... staram się myśleć pozytywnie. W sumie i tak dobrze że szkółka i do gdzieś w PL (większe szanse na odzyskanie..) niż bilet w 1 str. do włoch.
"osznurować" konia, że z wariata, zamieni się w spokojnego "lonżowca"
raczej starałabym się tak nie myśleć. Miomo tych wielu "złych" szkółek opisywanych na forum większość jest jednak taka, że ludzie starają się pracować z końmi dobrze.
Czasami trzeba w życiu poczekać - ja nie żałuje przynajmniej nie mam wyrzutów, że o coś nie mogłam zadbać.
Dlatego ja konia jeszcze się nie doczekałam