Futbolin
*Miejsce tego przybytku nie było łatwe do znalezienia, dla osób nie mających o nim pojęcia. Nie dało się wręcz tam trafić "przypadkiem". Teraz jednak jakaś postać jechała konno w stronę twierdzy, przez Las Kłamstw. Owy jegomość ubrany był w czarny płaszcz, okalający całą jego sylwetkę. Nie było wyraźnie widać jego budowy. Twarzy także nie, gdyż kaptur ją zasłaniał. Spoglądał on co chwila na kartkę papieru, która najpewniej była mapą i porównywał z drogą i twierdzą widzianą w oddali. Widać było tylko jego dłonie, który miały kolor obsydianu...*
*Jadący konno osobnik nie napotkał na swej drodze niczego co mogłoby przeszkodzić jego wędrówce. Mało tego, droga wiodąca do samej Twierdzy o dziwo jakby zapraszała do podróżowania nią. Innymi słowy widać było, że raczej było często używana albo bynajmniej dbano o to by nie zarosła różnego rodzaju chwastami i krzaczorami z otaczającego ją lasu. Sama zaś Twierdza jakby oczekiwała. Droga wiodła rzecz jasna do głównej bramy przy której również nie dało się zaobserwować jakiejś warty czy czegokolwiek mogącego świadczyć o bytności żywych istot. Mury również pozostawały jakby puste - nie było widać żadnego kształtu wystającego ponad blanki...*
*Zdziwiła go bardzo owa pustka. Było to, aż nazbyt podejrzana. Wzruszył jednak ramionami i jechał dalej, w stronę owej twierdzy, niczym paszy lwa. Rozglądał się teraz uważniej za jakimiś żywymi istotami, oglądając okolicę także w spektrum czerwieni. Spodziewał się, iż ktoś go po drodze zatrzyma*
*I w końcu jeźdźca coś zatrzymało, a jakże. A było to nic innego jak główna brama do Twierdzy. Wszak droga kiedyś się kończy i właśnie nadszedł ten moment w którym i ta się skończyła po zaprowadzeniu mężczyzny pod samą Twierdzę. Jednak jeśli spodziewał się on tutaj jakiegoś komitetu powitalnego to niestety się rozczarował. Powitała go cisza...*
*Podjechał do bramy i zatrzymał się. Była zamknięta. Rozejrzał się wokoło, nie widział nikogo. Czyżby się ukryli? A może byli tak pewni, że nikt tutaj nie przybędzie, że nie potrzebowali straży? Powoli zsiadł z konia, jednak trzymał go za uzdę. Był pewien, że trafił gdzie miał. Zdjął kaptur, tu nie będzie mu potrzebny. W tym momencie kilka długich, białych kosmyków włosów opadło mu na ramiona. Miał długie włosy, co stanowiło o szlacheckim pochodzenia. Widać teraz było wyraźnie jego twarz i obsydianowy kolor skóry, oraz dwoje krwistoczerwonych oczu, które w spektrum czerwieni, a potem światła widzialnego obserwowały okolicę, chcąc dojrzeć jakiś ruch, lub żywe istoty.
Koń był dość niespokojny, jednak dotknął jego pysku i wyszeptał jakieś słowo, a ten po chwili się uspokoił. Puścił uzdę i powoli zbliżył się do bram*
- Jest tam kto? *zawołał, oczekując jakiegoś odzewu, naciągania kusz czy sztyletu przy gardle czy plecach. Obserwował dokładnie całą okolicą, nie chcąc być nagle czymś zaskoczonym*
*Rzeczywiście brama była zamknięta i sforsowanie jej bez sprzętu oblężniczego nie byłoby czymś łatwym. Jednak mimo faktu, że nikogo nie było tu widać ani słychać Przybysz mógł poczuć na sobie czyjś wzrok - ktoś mógł go właśnie obserwować z jakiegoś mniej odkrytego miejsca. Żadnego bełtu czy też sztyletu nie mógł nieznajomy też doświadczyć. Mówiąc więc wprost nie wydarzyło się nic - do czasu aż nie przemówił. Wtedy też zza bramy dobiegł męski głos* Kim jesteś i czego chcesz? *Ton nie był co prawda zbyt miły, ale przynajmniej ktoś postanowił dać jakiś znak życia.*
*Odetchnął nieco z ulgą, jednak na tyle cicho, iż tamten nie mógł tego usłyszeć. Przynajmniej nie przybył tu na marne, jeden plus tej sytuacji. Głupio też byłoby włamywać się do środka, lub spróbować lewitacji i przelecieć nad bramą. Byłby łatwym celem, a z pewnością dbali oni o swoje i nie daliby mu tak łatwo dostać się do środka. Po chwili zaś, podszedł bliżej bramy i rzekł głośno*
- Jestem Velden, Pierwszy czarodziej Domu Aleval w Podmroku, obecnie opiekun Domu Horlbar *rzekł z dumą, patrząc na bramę, zza której słyszał głos*
- Przybyłem tu z polecenia Rauvy, od której dostałem mapę do tego miejsca...
*I znów cisza - jakby chwila zastanowienia. Oczywiście odpowiedź Przybysza nie mogła być pełniejsza, bo przedstawił się w pełni. W końcu jednak padło kolejne pytanie* Kim jest owa Rauva? *Wszak żołnierze obecnie pełniący wartę nie wiedzieli - albo po prostu udawali, że nie wiedzą jak ma na imię przebywająca obecnie w Twierdzy (i przybyła niedawno) drowia niewiasta. A może po prostu mieli zamiar sprawdzić osobnika. Tym bardziej, że tytułował się pierwszym magiem przeszłego Domu jak i Opiekunem obecnego. Oprócz pytania dało się teraz usłyszeć zza bramy jakieś poruszenie.*
*Uśmiechnął się, słysząc iż dalej z nim konwersował, a nie chciał w żaden sposób atakować, póki co. Owe poruszenie, to mógł być dobry jak i zły znak. Mogli szykować się do otwarcia bram, a mogli chcieć zaatakować. W myślach miał już gotowe kilka inkantacji...*
- Rauva? Toż to Matka opiekunka Domu Horlbar! Niedawno tu przybyła, i została przyjęta. Sprawuje funkcję tutejszej kapłanki. Bliższe mi szczegóły są nie znane, nie miałem możliwości dłuższej rozmowy z nią, po jej przybyciu tutaj... *odparł, czekając na ich reakcję, bo z pewnością, strażnik nie był tam sam...*
*Kolejne słowa przybyłego samca się zgadzały. Znów odpowiedziała mu chwila ciszy a potem głośny krzyk* Wpuścić go! *Który najpewniej był skierowany nie do Przybysza a do obsługi urządzenia otwierającego bramę. Teraz zaś trzeba było poczekać chwilę dopóki szczelina w otwierającej się powoli bramie nie była wystarczająca by móc przejechać przez nią konno (albo wprowadzić konia idąc pieszo - jak kto woli). Po drugiej zaś stronie bramy Przybysz mógł dostrzec trójkę drowich mężczyzn w podobnym umundurowaniu i wyekwipowaniu. Nie mieli broni na wierzchu, choć nie wiedzieć czemu można było odnieść wrażenie, że są pewni siebie. Mogli mieć do tego podstawy. Czekali na ruch Veldena...*
*Miał zamiar wjechać konno, jednak, póki co, zdecydował się prowadzić konia za uzdę, tak wiec zrobił. W każdej chwili mógł skoczyć na tego naziemnego wierzchowca, choć nie mógł się on równać z tymi z podmroku... jednak, jak nie ma się tego co się lubi, to się lubi to, co się ma... Widział tę trójkę. Nie dziwił się, że czuli się pewnie. Pewnie w cieniu kryło się jeszcze kilku, którzy obserwowali każdy jego ruch. Powoli przekroczył z koniem bramę, stając przed tymi trzema. Czekał aż go pokierują dalej, do jakiejś sali na rozmowę czy coś takiego...*
*Kryło się czy nie, faktem było to że ten będący w środku przemówił.* Zajmiemy się koniem. Ty pójdziesz ze mną... *I gdy padły te słowa brama zaczęła się powoli zamykać - wszak wpuściła już tego którego wpuścić miała. Samiec, który wygłosił te dwa proste sformułowania ruszył nie oczekując nawet odpowiedzi w stronę pobliskiego budynku. W jego zachowaniu próżno było szukać czołobitności czy też szacunku jakiego mogła doświadczyć kapłanka - ale przecież wiadomo, że one zawsze są traktowane specjalnie. Przybysz zaś nawet mimo tego jak się przedstawił to tutaj (przynajmniej w tej chwili) był po prostu zwykłym "gościem". Żołnierz, który stał po prawej zrobił dwa kroki do Veldena by przejąć od niego wodze wierzchowca.*
*Skinął głową. Oznaczało to, iż zgodził się z tym, co powiedział. Rozumiał ich zachowanie bardzo dobrze. Nie był kobietą, a już na pewno nie kapłankom. Nie należał mu się wielki szacunek, nie był w swoim mieście, gdzie coś znaczył, ani nie był też, jeszcze, jak podkreślał w swoich myślach, arcymagiem żadnego miasta. Jako drowi mężczyźni byli "równi", a on był tu obcy. Gdy żołnierz podszedł do niego, podał mu uprząż konia, cóż, przecież nie będzie z nim szedł przez całą posiadłość. Wtedy ruszył za tym, który mówił. Rozglądał się uważnie po posiadłości, chcąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów, które mogły się przydać, gdyby coś poszło nie tak...*
*Żołnierze przejął uzdę i odprowadził konia w sobie tylko znanym kierunku - choć najpewniej w kierunku stajni, bo co innego miałby z wierzchowcem robić?
Prowadzący zaś Veldena żołnierz zmierzał do budyneczku przy którym stawa warta dwóch w pełnym rynsztunku drowów. Gestem ręki polecił temu po lewej otwarcie drzwi - co wskazany zrobił błyskawicznie. Powitał ich teraz korytarz. Rzecz jasna żołnierz prowadził Przybysza do reprezentacyjnej komnaty toteż nic dziwnego, że po parunastu krokach i skręceniu w lewo korytarz ozdabiały już gobeliny z insygniami Domu oraz symbolami Pajęczej Królowej. Na końcu zaś tej odnogi pojawiły się kolejne drzwi do których teraz właśnie zmierzali...*
*Zerknął tylko krótko w stronę konia. Szkoda by mu go było stracić, dobry był z niego wierzchowiec, chociaż nie tęskniłby za nim strasznie. Koń był do zastąpienia...
Szedł za żołnierzem, z uwagą rozglądając się kątem oczu po budynku. Gdy byli w środku, bardziej wyraźnie przyglądał się gobelinom, zwracając uwagę, czy były tylko szyte, czy miały wpojoną magię, dodającą im barwy, albo czy nie są one od początku do końca tworem magicznym. Zwracał też uwagę na symbole Lolth i to, w jaki sposób była nań przedstawiona, czy jako pajęczyca, czy drowia kobieta...
Gdy byli prawie przy kolejnych drzwiach, skupił się już w pełni na drodze przed nimi*
*Gobeliny były tworem zwyczajnym i najprawdopodobniej nie były nasączone magią - a nawet jeśli to nie wydzielała ona żadnej wyczuwalnej aury. Symbolika zaś była różnorodna. Choć przeważał motyw będący rozpoznawalnym symbolem Pajęczej Królowej - pajęczyca zwisająca na nici z głową pięknej drowki. W końcu zaś drzwi do których zmierzali były podwójne ze zdobionymi klamkami. Prowadzący żołnierz sięgnął do nich i lekkim pchnięciem otworzył drzwi umożliwiając tym samym przejście do kolejnego pomieszczenia. Wszedł do niego i dopiero tam na środku się zatrzymał. Sama komnata była owalną salą z kilkoma wnękami na swym obwodzie. Na planie wpisanego w nią okręgu (a dokładnie jego połówce) ustawione były fotele z największym przypominającym tron w centrum. W komnacie panował przyjemny dla drowich oczu półmrok rozświetlona bowiem była kilkoma podwieszonymi pod sufitem żarzącymi się kryształami. Przez panujące tu warunki więc komnata sprawiała wrażenie większe niż rzeczywiście była. W centralnym jej punkcie na posadzce nakreślony był również okrąg - najpewniej miejsce dla interesantów*
*Wszedł za nim do środka i dokładnie rozejrzał się po komnacie. Przyglądał się fotela oraz tronowi, pewnie tam siadała matka opiekunka. A to była najpewniej sala audiencyjna. Czyżby miał mieć zaszczyt z samą matką opiekunką? Nie, raczej nie. Rozglądał się po wielkiej sali. Szedł za żołnierzem, nie siadał póki co na żadnym z foteli, nie wiedział jeszcze nawet, z kim będzie rozmawiać...*
*W zasadzie wszystkie siedziska w tej chwili były puste a to mogło świadczyć o tym, że jedynie Veldem i żołnierze w tej chwili znajdują się w komnacie. I teraz właśnie wspomniany żołdak spojrzał na maga i rzekł* Poczekaj tutaj, aż zostaniesz przyjęty. *I nie ruszył od razu do wyjścia w razie gdyby Przybysz miał jakieś pytania.*
*Velden pokiwał głową i rozejrzał się za miejscem, gdzie by miał spocząć i wyczekiwać odpowiedniej osoby. Spojrzał na żołnierza i owszem, miał pytania. Powoli zaczął*
- Z kim właściwie przyjdzie mi zaszczyt rozmawiać? *zapytał, gdyż to było najbardziej teraz dla niego ważne, reszty, dowie się w swoim czasie...*
*Odpowiedź była prosta i treściwa* Na to pytanie nie mogę udzielić odpowiedzi... *Rzekł drowi żołnierz, choć nie wiadomo czy nie mógł czy raczej nie potrafił bo sam też nie wiedział kto zostanie wysłany do rozmowy z Przybyszem...*
*Skinął głową i rzekł do niego krótko*
- Ach, no rozumiem. W takim razie, poczekam tutaj... możesz odejść... *rzekł, mając na myśli, iż nic od niego nie chce. Powoli ruszył w stronę jednego z wolnych foteli, usiadł na nim i czekał na owego przybysza...*
*Żołnierz tylko skinął głową na znak zrozumienia i skierował swe kroki do drzwi, którymi tutaj weszli. Nie patrzył już za siebie na to co robi Velden i zamknąwszy drzwi opuścił komnatę. Przybysz pozostał w komnacie sam. A miejsce, które właśnie zajął dawało mu dogodny punk by widzieć okrąg na środku sali. Który rzecz jasna był pusty bo nikt tam teraz nie stał.*
*Velden siedział spokojnie i zbierał myśli. Rozglądał się po pokoju i zastanawiał się, kto przyjdzie. Drowka? Kapłanka? Czy może jakiś samiec? Tego nie wiedział... zastanawiał się także, na czym polegać będzie test, na podstawie którego go przyjmą, czy cokolwiek innego, co planowali... Obserwował spokojnie okolicę, pokój w którym był. Delikatnie ścisnął w palcach jeden z pierścieni, który miał na palcu i zbadał działającą magię w okolicy (magię w owym pomieszczeniu i wyczuwalną magiczną aurę, świadczącą o obecności maga itp)
*Jedyną magiczną aurę jaką można było w komnacie wyczuć to ta jarząca się od podwieszonych pod sufitem kryształów. Więcej nic nie dało się wykryć. Toteż nic dziwnego, że Przybysz mógł spokojnie zajmować miejsce na wybranym przez siebie siedzisku. Jak to jednak często w życiu bywa spokój zostaje w końcu przerwany - tak było i tym razem. Oto bowiem drzwi w głębi - za siedziskami otworzyły się. Nie były to widoczne na pierwszy rzut oka drzwi i najwidoczniej miały umożliwić bywalcom Twierdzy na wślizgnięcie się tutaj w każdej chwili. A drzwiami tymi do środka wszedł drowi mężczyzna. Dość wysoki jak swą rasę, zbity i żylasty z bardzo niesympatyczną facjatą. Ubrany był w ciemne spodnie, Czarne skórzane buty oraz ciemnofioletową tunikę z wyraźnym symbolem na piersi. Symbol przedstawiał skrzyżowany mieczem i byzdygan na nich czarny symbol pająka. Mężczyzna zrobił dwa kroki do przodu nie kłopocząc się nawet zamknięciem za sobą drzwi i nagle stanął jak wryty dostrzegając siedzącego na jednym z foteli drowa.*
*Siedział i rozglądał się po pomieszczeniu. Nie było w nim użytej magii, żadnych pułapek czy ukrytych magów. Przynajmniej on ich nie wykrył, więc jeśli były, musiały być bardzo dobrze zakamuflowane przez potężnego maga. Pewien był natomiast, iż nikt nie grzebie mu co najmniej w myślach, gdyż miał postawioną silną barierę, którą przebić by mógł tylko łupieżca umysłu, ale nawet to by wyczuł...
Gdy drzwi się uchyliły, gdy tylko usłyszał ich "jęk" odwrócił się w tamte stronę i wstał z miejsca. Cóż, mężczyzna czy kobieta, szacunek należy oddać, potem usiądą. Po chwili ujrzał sylwetkę i dokładnie się mu przyjrzał. Postąpił kilka kroków w jego stronę i skłonił się z szacunkiem*
- Vendui malla drow... *rzekł uroczyście. Cóż, z pewnością był to ktoś ważny, choć nie miał pewności, czy on do niego, czy tak po prostu przechodził przez tę salę. Cóż, nie chciał wydać się zbyt arogancki już na samym początku...*
*Alruk obserwował gościa i to jak osobnik ów wstaje, odwraca się do niego i w końcu przemawia. Oczywiście drowi samiec pojawił się tu nieprzypadkowo, bo to właśnie on został oddelegowany do "przywitania" gościa dopóki nie zajdą okoliczności pozwalające na zweryfikowanie jego tożsamości. Ślepia Alruka zwęziły się w dwie szparki i odpowiedział również w ojczystym języku. Wszak to Przybysz nadał kształt tej konwersacji, więc drugiemu drowowi było na rękę dostosować się.* Al'doer nika. Usstan kestal dos inbal an kleel sanrr ulu plynn a k'lar c'nros wund'akh ulu uss d'lil Qu'ellar usuliin... *I mimo, że było to proste stwierdzenie, to bez dwóch zdań wypowiadający te słowa oczekiwał odpowiedzi. A sądząc z jego tonu, brak takowej mógł być odebrany niezbyt dobrze.*
*Uśmiechnął się słyszą jego odpowiedź. Zatrzymał się niedaleko niego, dalej stojąc i odparł już mniej oficjalnym tonem*
Usstan tlun Velden, lu'Usstan'bal tlus ghil "ul'kas" ulu Rauva, Vel'uss doerrus ghil vaen... Il qualla Uns'aa Ulu Doer Ghil ?Prosiła, bym tutaj przybył *wyjaśnił patrząc na niego z uwagą*
- Usstan tlun loff'ta ulu valm dos, ka lu' Rauva zhahus ja'hai-na. *rzekł patrząc na niego z uwagą*
*Alruk nie był cierpliwym typem. Co to to nie. Do tego był w pełni oddany panującym regułom i normom. Nic więc dziwnego, że aż świerzbiło go do tego by uderzyć Przybysza w jego facjatę. Bo nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Oczywiście przyjął do wiadomości słowa jakie usłyszał i nawet skwitował je własną odpowiedzią* D' heen dos ph' *Bo właśnie tego za kogo samiec się podawał on się tutaj spodziewał. Jednak pytając o miejsce nie miał na myśli tego Domu. O nie. Jemu chodziło o bardzo konkretną rzecz jaką zastał tu przy wejściu. Toteż najpewniej ta dwójka się nie zrozumiała i Alruk miał zamiar teraz "dokładniej" wytłumaczyć* Drill Usstan inbal naut nym'uer ele dosst t'zarreth zhahus pholor nindel k'lar... *Ton wskazywał już na niezadowolenie a ręka postawnego drowa wyprostowała się wskazując fotel, na którym jeszcze chwilę temu siedział Velden*
*Obserwował go z uwagą, starając się zrozumieć, o co mu chodzi. Nie znał on dobrze panujących tutaj zasad, nie został jeszcze zapoznany z panującym tu kodeksem. Zauważył jednak, iż jego rozmówcę świerzbią ręce i jest zdenerwowany. Próbował zrozumieć o jakie miejsce mu chodzi, skoro nie to, po chwili jednak, gdy wskazał ręką fotel, uniósł brwi i zdumieniu, wreszcie go rozumiejąc* Gi, dos hass'l NINDOL k'lar? F'sarn feithin whol dos lu'nindol ki zhahus mu'll. Ka ol zhah whol foluss dkinoss Usstan tlun naut khurzon ulu s'tharl ghil, F'sarn taudl, evagna uns'aa *rzekł z szacunkiem i przepraszająco, kłaniając mu się nisko. Cóż, nie wiedział, iż było to aż taki nietakt, by ktoś usiadł w sali audiencyjnej... PUSTEJ sali audiencyjnej*
*Alruk jedynie skinął głową na znak przyjęcia przeprosin i dodał jeszce tylko od siebie* Dos ph' natha quivved, lu' ajak nindel *Teraz zaś powoli ruszył do jednego z foteli, mijając Przybysza i wtedy padły kolejne słowa* Vel'bol xun dos talinth... Vel'bol orn tlu dosst elamshin ghil? *Pytanie zadane zostało znowu takim trochęnaciąganym neutralnym tonem. Wciąż bowiem gdzieś na końcówce każdego słowa dało się wyczuć drobną wibrację poddenerwowania.*
Siyo, d'heen *rzekł i skłonił się delikatnie, obserwując go. Nie siadał na fotelu, bo i po co miał sobie ograniczać ruchy, przy tak wrażliwym na drobiazgi drowie? Usłyszał jego pytanie i uniósł brwi w zdziwieniu. Nie spodziewał się takiego... ogólnego pytania. Zastanowił się chwilę, po czym odparł w końcu* Ach, draeval orn tesso vel'bol ulu tlu pholor lu'vel'bol zhah ussta ap'za ... Rilu'oh, Usstan talinth 'zil riluss, Usstan ssinssrin inbal aslu yorn, lu'tortha. Vel'bol shlu'ta Usstan ssinssrin mzild? *zapytał z wyraźnym uśmiechem*
*Wyznawca czempiona Lolth zatrzymał się przy fotelu na którym jeszcze chwilę temu spoczywał zadek maga. Odwrócił się frontem do Veldena i z krzywym uśmiechem zadał pytanie* Usstan brorn... Vel'bol orn'la dos xun, ka dosst Jallil zhahus ply'uss lu' rothe... Lu' dos orn tlu huthin? *Zapytał czy to z ciekawości, czy też chęci sprowokowania Przybysza do czegoś głupiego, cze też może by pokazać jak naiwnym było przyjście tu i zaufanie wezwaniu... A może w ogóle w pytaniu tym była prawda? Cholera wie co kierowało drowem.*
*Wsłuchiwał się z uwagą w jego słowa i przypatrywał temu, co robił. Cóż, było wiele foteli, ale on musiał usiąść akurat na tym... Cóż, jego pytanie mogło być zgoła teoretyczne, z typu: załóżmy że... Ale mogło mieć też ziarno prawdy, wolał jednak uważać. Mimo to, nie wruszył się jakoś specjalnie tymi słowami, ani nie dał się sprowokować, odparł spokojnie, prawie beznamiętnie* Gi, ka nindel zhahen nindel Usstan orn'la joros dos, ele dos ply'uss ilta? Lu'Usstan orn'la joros, Shlu'ta Usstan telanth ulu ilta. Jhal, Usstan xuat zhaun ele Usstan orn'la tlu ply'uss, zhil'za zhahus naut whol fag'ded wun nindol ki! *mówiąc ostatnie słowa jego głos wyrażał rozbawienie, cóż, wydawało mu się to błahe i niepoważne, by tak karać za praktycznie brak przewinienia*
*Alruk poszerzył swój dość paskudny uśmiech na równie brzydkiej twarzy - no bo przyznać trzeba, że przystojniakiem to on raczej nie był.*D' cours naut... *Rzekł co było prawdą, wszak za zajęcie nieodpowiedniego miejsca w Domu, którego jest gościem Przybysz mógł zostać raczej porządnie wybatożony - ale rzeczy od razu brać za taką błahostkę do niewoli. Nie... Alruk wytłumaczył.* Mayoe ol zhahus natha golhyrr pholor l' kre'j? Mayoe udos ssinssrin dos 'zil udossta rothen er'griff p'wal dos dro'us lu' zhahen au? Dos z'klaen zhaun nindel natha ilythiiri rothe zhah mzilt alur taga byr xa'huu dazzanen... *Po czym prawą dłonią poprawił swoje włosy przeczesując je do tyłu. Chyba zaczynała mu się ta gierka podobać a może miał zamiast pokazać Przybyszowi jak naiwny był przychodząc tu i wierząc, że nic mu się nie stanie, a może brał to pod uwagę? A może nawet ma jakieś zabezpieczenie na taką ewentualność i stojący przy siedzisku mroczny ciągnął go teraz za język w tej gierce hipotez... Kto wie...*
*Słuchał go uważnie, jednak jego słowa, cóż, do końca mu nie odpowiadały. Czy to naprawdę miało się tak kończyć? Zdawało mu się, że to lepsze opcja, ta "Gildia". Jednak, widział iż jeśli źle to rozegra, może skończyć się na czymś mniej sympatycznym. Po chwili jednak przemówił* Ach, mayoe... dos shlu'ta inbal mzil rothen dal l'wruuty dazzanen... jhal l'ilythiiri, xal tlu weafl ulu byr mizil'ra, vel'bolen ssrig'luin mzild zav lu'equidai, xun naut dos talinth? *mówił to, wciąż beznamiętnym głosem, nie zdradzającym emocji. Stał wciąż koło fotela. Czy tak miała wyglądać rozmowa przed wstąpieniem do klanu? Czy może rozmowa, przez próbą zniewolenia?*
*Alruk zatrzymał swą dłoń przy trzecim przeczesywaniu włosów i po prostu patrzył teraz na maga. Nastała cisza... Taka nieznośna i przeciągająca się mimo, że trwała ledwie kilka sekund. Drow wyglądał też co najmniej dziwnie w pozycji w jakiej zastygł i to potęgowało tylko nietypowość sytuacji. W końcu jednak coś z siebie wydobył a było to jedynie proste pytanie, tak jakby rzeczywiście mężczyzna ten nie wiedział* Saph vel'bol? *I z pewnością pytanie tyczyło się tych "innych" ról do jakich drowy mogłyby być wykorzystane lepiej.*
*Spojrzał z uwagą na owego mężczyznę. Czy on naprawdę, miał taką władzę? A może po prostu rządził się tutaj tylko i chciał pokazać nowemu, swoją chwałę, a praktycznie, jako samiec niewiele mógł powiedzieć... po chwili jednak odpowiedział mu, mając nadzieję, że to mu rozjaśni sytuację*
Ach, mayoe, whol malar? Whol beldraein yorn d'nindol akh? Xun naut telanth ulu uns'aa, nindel 'udtila naut ssinssrin mzild yorn... *Miał na myśli oczywiście całą tę organizację, w końcu, żołnierzami, kapłankami, nie mogli być niewolnicy, czy niższe rasy, a drow niewolnik, nie przedstawiał pełni swoich możliwości...*
*Tym razem reakcja była zupełnie inna. Alruk bowiem nagle zaczął się głośno śmiać... I czy to do Velden czy sam do siebie to nie miał zamiaru poprzestać na chwili śmiechu - przeciągnął go wręcz nieprzyzwoicie długo. Ręka jego z głowy zsunęła się w dół tułowia i zaczepiła o pas kciukiem zwisając swobodnie. I minęło dopiero parę długich sekund nim mężczyzna się uspokoił na tyle by móc coś powiedzieć.* Lu' dos talinth nindel dos ph' uss d' nindyn vel'uss shlu'ta tlu ssran folbol mzild whol nindel Qu'ellar. Lu' whol L' Orbb Valsharess? *I w tych słowach cała wesołość gdzieś zniknęła. Kazde bowiem kolejne słowo wypowiedziane było z coraz większa powagą. I prawdę mówiąc Przybyszowi trafił się bardzo osobliwy rozmówca - bo co prawda nie wiadomo, czy miał tu aż taką ładzę jakby chciał czy też po prostu sobie używał teraz by zaspokoić jakieś chore zachcianki. Fakt jednak był taki, że teraz drowi mag był na tego oto osobnika w pewien sposób skazany.*
*Z początku nic nie mówił, tylko patrzył z uwagą na drowa i nikle się uśmiechnął. Westchnął w myśli, choć poza lekkim uśmiechem na jego twarzy nie widać było żadnego grymasu, ani drgania mięśni. Kogo oni mu posłali? Miał nadzieję, że trafi on na jakoś lepszego do dysputy... Miał nadzieję, że trafi na jakąś łasą na pochlebstwa kapłankę, lub innego maga. Jednak cóż... trafił, na niego. "Nie zbadane są wyroki Lolth" pomyślał sobie, po czym rzekł, również z powagą i beznamiętnie, zresztą tak jak cały czas wcześniej*
- Och, d'heen. Usstan tlun khr'uss ssran mzild taga natha tonaik rothe. Zhil'za, dos xun naut talinth nindel jala cretok xor gol xor tangis'natha humas zhah alur kla'ath l'quar'valsharess t'yin ilythiiri? *rzekł z wyraźnym uśmiechem. Cóż, bądź co bądź, był dumny z tego, czym jest. Uważał swój lud za rasę wyższą, i nie uważał tego za marną przechwałkę, a za fakt oczywisty*
- Wun Ker'narad, Usstan z'reninth nindel Usstan tlun ssran mzild taga mzil ilythiiri. *dodał po chwili z dumą. W końcu mimo iż był on samcem, był czarodziejem, i jakoś dotarł na powierzchnię. Reprezentował bądź co bądź, jakiś poziom*
Xuat dos telanth... *Powiedział Alruk mrużąc przy tym oczy. Niestety dla całej tutaj rozmowy już wcześniej całkiem przypadkowo drow ten napomknął o bogini. A teraz właśnie zdał sobie z tego sprawę i wszystko inne zeszło na drugi plan. Odezwały się fanatyczne ciągotki i Alruk niemal wrzasnął władczym teraz tonem* Jous uns'aa dosst eluith'orth !!! *I nie wróżyło to nic dobrego... Chyba...*
*Słysząc jego słowa jego brwi uniosły się w górę. Bardzo go zdziwiło jego pytanie. Cóż, zastanowił się krótką chwilkę, po czym spojrzał na niego i odparł krótko*
Och, jous ussta eluith'orth? Lu'oh xun dos ssinssrin uns'aa ulu xun ol? *jego słowa bardzo go zdziwiły, szczególnie wypowiedziane tak nagle, prawie bez powiązania z ich rozmową. O co mu chodziło? tego nie wiedział. Jednak jak większość drowów, wyznawał w pajęczą bognię*
*Cóż - Przybysz właśnie się przekonywał na własnej skórze z jak nieprzewidywalnym i czasami odseparowanym od rzeczywistości osobnikiem miał do czynienia. Nie tylko postawa drowa się zmieniła, ale i coś we wnętrzu Alruka nagle stało się inne. Nawet jego wzrok stał się teraz jakiś nieobecny, choć ciągle wpatrzony w Veldena. Czy odpowiedź a raczej pytanie w ogóle doszło jego uszu... A jeśli doszło uszu to czy przebiło się do mózgu. Nie wiadomo bo jedyną odpowiedzią ze strony Alruka było znów* Usstan telanth jous uns'aa! Dosst eluith'orth! Nin!!! *Czyli jednym słowem zaczynało się robić dziwnie a i może niezbyt bezpiecznie - bo osobnik z boskim symbolem na piersi wyglądał na typa, który jest zdolny do zrobienia krzywdy. A jakiego okazania wiary ów drow oczekiwał? Cholera wie... Widać Velden musiał się zdać w tej kwestii na intuicję i wyczucie... No ale cóż... W końcu trafił na fanatyka.*
*Westchnął głęboko. Cóż, jakiś fanatyk, ale cóż... po jego medalionach, wnioskował iż nie służył bezpośrednio Lolth, a jej rycerzowi, Selvetarmowi. Cóż, jednak tak czy siak, wierzył w potęgę i siłę Lolth, której pewnie by bronił tak samo fanatycznie, jak jego bóg. Velden więc zdjął z szyi symbol bogini, ucałował jej dłonie i położył delikatnie na ziemi, przed sobą. Odmówił krótką modlitwę w której wychwalał jej wielkość i wspaniałość, podkreślał swoją niskość i prosił o łaskę i natchnienie, by nigdy jej nie zawiódł. Po tej modlitwie, wciąż był na kolanach. Sięgnął do jednej z wielu kieszeni płaszcza. Wyciągnął z niego mały kamyczek, który położył na posadzce. Wyszeptał kilka słów, a jakby z podłogi wyrosła wielka, 2 metrowa kamienna ściana. Nie jeden bierny obserwator zdziwiłby się tego, jednak na nim to nie zrobiło wrażenia, wiedział, co chce zrobić. W tym momencie wyjął dużą i szeroką fiolkę, z czerwonym płynem, możliwe iż z krwią. Położył ją obok siebie (wciąż klęczał, tym razem przed kamienną ścianą. Wyjął pędzel ze środkowej kieszeni płaszcza, umoczył końcówkę w fiolce i zaczął... malować.*
*Alruk przyglądał się poczynaniom Przybysza w ciszy. Wszak dobrze wiedział, że modlitwy nie zakłóca się - sam bowiem byłby bardzo niepocieszony gdyby ktoś jego modlitwę przerwał. Obserwacja jakby go trochę uspokoiła. Bo tak jak dobrze się domyślał Velden mimo, iż drowi samiec służył Fechmistrzowi Lolth - Selvetarmowi to jeszcze większy szacunek oddawał Pajęczej Królowej. Modlitwa więc do bogini koiła go. I spokój ten by narastał gdyby nie kolejna manifestacja - tym razem magiczna. Pierwszą reakcją na pojawienie się kamiennej ściany był niepokój i chęć działania. Coś jednak sprawiło, że Alruk się powstrzymał od gwałtownych ruchów i po prostu zaczął obchodzić wciąż klęczącego przed ścianą drowa. Miał zamiar obejść go (i jego ścianę) tak by móc mieć go na oku jak i widzieć to co drow robi.*
*Velden jednak tego jednak nie zauważył. Zdawał się być, jakby w transie. Gdyby spojrzał na niego z przodu, mógłby dojrzeć jego puste, błędne spojrzenie... tak, jakby wpatrywał się w przestrzeń, a jednak malował pędzlem, który co chwila maczał w fiolce. Jego ruchy był powolne i dokładne. Malował po gładkiej stronie kamienia. Owy kamień był nieco postrzępiony z boku, na górze i z tyłu. Był to zwykły głaz. Widać wyczarował go na potrzeby "wyzwania" czy "chwili próby". Gdyby Alruk wytężył słuch i wsłuchał się, mógłby usłyszeć, iż Velden od początku malowania coś cicho szeptał, czemu dowodziły też delikatne ruchy warg. W rzeczywistości, modlił się on do Lolth, był w transie. Zdawało się, że malował pod natchnieniem lub duchem był gdzieś bardzo, bardzo daleko. Nie rozglądał się na boki, nie patrzył na Alruka. Całą jego uwagę, zabierał ten kawałek skały, ten kamień. Zaufał on fanatykowi, że mu nic nie zrobi, podczas "próby", a może, zawierzył Lolth? Trudno to było określić. Po chwili, kilka pająków zaczęło się zbierać wokół malującego na kolanach drowa. Zbierały się jakby przyciągane czymś z całego pomieszczenia, a jak wiadomo, były to święte "zwierzęta" bogini. Jeden czy dwa zaczęły chodzić po jego ubraniu, on nawet się nie wzdrygnął, żaden jego mięsień nie drgnął. Widać było, iż jest odcięty od świata zewnętrznego, a może, po prostu wiedział, iż nie wolno ruszać tych stworzeń?*
*Czyżby Przybysz cieszył się aż taką łaską? A może właśnie próbował jakichś mizernych sztuczek by oszukać tych, którzy mogli mu się teraz przyglądać? Jakby nie było to faktem było to, iż pająki rzeczywiście były stworzeniami, których nie wolno było lekceważyć - pod każdym względem. Alruk nadal obserwował. Nie był rzecz jasna na tyle uprzywilejowany by móc osądzać w tej chwili prawdziwość pokazu. Nie był również kapłanką Lolth by móc zweryfikować prawdziwość łaski jaką bogini darzy tego samca. Dlatego też po prostu patrzył i jego wzrok tylko na chwilę zmienił obiekt zainteresowania na dwie postacie, jakie właśnie wchodziły do komnaty...*
*A postaciami tymi był drowi żołnierz, oraz idąca za nim kobieta. I o ile prowadzącego żołdaka Velden najpewniej nie znał i widział po raz pierwszy to już kobietę, która weszła za nim mógł znać - o ile rzecz jasna pogrążony w "transie" drow w ogóle zwracał uwagę na otoczenie. Oto bowiem jednym z bocznych wejść do komnaty przyprowadzono Rauvę, której teraz żołnierz otworzył właśnie drzwi i trzymał otwarte umożliwiając drowce wejście do środka.*
*powoli weszła do pomieszczenia. Widząc Veldena uśmiechnęła się do siebie, ale chwilowo nic nie powiedziała, bo zauważyła, iż on jest zajęty swoim "transem". Już z daleka czuła, iż jej samiec otrzymał łaskę bogini i to Ona spowodowała, że mógł robić to, co robił. Spokojnie czekała, aż on skończy swoją pracę, a potem w końcu ją zauważy.*
*Velden był dalej w transie i dziwnym skupieniu. Gdyby zauważył Rauvę zląkł by się pewnie nieco, jednak nie był świadom jej towarzystwa. Po kilku minutach od rozpoczęcia jego dzieła, widać było już zarysy malunku. Owy "portret" przedstawiał nagą kobietę. Gdy musiał, wstał z kolan by dokończyć dzieła. Kilka pajączków chodziło po jego ciele, jakby wystawiając go na próbę, kilka z nich bez wahania gryzło jego ciało, on jednak nie reagował. Kilka minut od wejścia Rauvy portret rysowany czerwoną krwią, został ukończony. Wtedy padł na kolana, wyciągnął obie dłonie w stronę głazu i zaczął szeptać słowa jakiegoś czaru... po chwili owy rysunek nabrał kolorów, przez co widać było iż przedstawiał drowią kobietę, nagą o wręcz idealnych kształtach. Z pewnością przedstawiać miał ten portret Lolth. Jak wiadomo jednak, miała ona wiele oblicz. Dla bacznego obserwatora, można by zauważyć pewne wyraźne podobieństwo rys twarzy, z twarzą Rauvy, która dopiero co weszła do sali. Nie był jednak ten portret idealny, jak na przykład porter stworzony przez Arcymaga w Menzoberranzan, który zmieniał się z postaci dridera do drowiej kobiety. Ten przedstawiał tylko władczą postać bogini w drowiej postaci. Wtedy powoli słowa modlitwy ustały, a drow klęknął ponownie przed obliczem swego dzieła, spuszczając wzrok, by nie patrzeć bezpośrednio na jego majestat... powoli wracał do rzeczywistości, czuł teraz wyraźnie pająki na ciele, które po wyjściu z transu, nie były już nijak przyciągane... nie spostrzegł przyjścia Rauvy, która już przecie stała za nim*
*Żołnierz, który przyprowadził Rauvę teraz zajął jakże odpowiednią pozycję przy wejściu. Czekając na ewentualne polecenia i jednocześnie pilnując by nikt przypadkiem nie chciał więcej przejść przez owe drzwi.
Alruk natomiast nadal obserwował. I nie ma co ukrywać, że to co widział podobało mu się. Widać to było wręcz na jego niezbyt pięknej twarzy. Kąciku ust mimowolnie unosiły się wraz z tym jak dzieło Veldena powstawało. Oczy błądziły po przywołanej powierzchni a wypełniał je jakiś wewnętrzny blask gdy postać malowana na niej nabierała swego finalnego kształtu. Jednak swe zadowolenie okazywał w ciszy - jedynie wewnętrznie w pełnej swej okazałości. Oczywiście pokaz został odebrany jak najbardziej pozytywnie - bo Alruk choć był sługą Selvetarma to oczywiście służył też Pajęczej Królowej. I prawdę powiedziawszy drow ten dopiero po chwili zauważył pojawienie się Rauvy. Samiec otrząsnął się więc na tyle szybko na ile zdołał i skłonił w kierunku kapłanki - tak jak należy oddając szacunek.* Al'doer Jallil. F'sarn glad nindel dos inbal doer *Powiedział podczas ukłonu - bo to w końcu on był tym, który posłał żołnierza do Rauvy.*
Dos vrine'winith uns'aa jiv'elggen wanre , ele Usstan kestal , nindel l' sanrr zhahus kleel. *powiedziała spokojnym głosem po tym, jak samic się odezwał. Widać było, iż nie lubiła przerywać karania swej służki, ale rozumiała, iż powód, że ją poproszono do tego pomieszczenia był ważny. Chwilowo nie obserwowała swojego samca, bo widziała, iż on jest skupiony na swojej pracy. Doskonale to rozumiała, gdyż sama całkowicie się wyłączała, gdy oddawała się modlitwie ku czci swej bogini.*
*W końcu powoli wstał, jednak tak, by nie rozdeptać żadnego z pająków. Dał im spokojnie chodzić po jego ciele, chociaż raczej już odchodziły do siebie... wyszedł z transu, który przyciągał "święte" stworzenia bogini. Teraz odwrócił się do Alruka, ale zaraz zobaczył iż obok stoi Rauva. Skłonił jej się w pas i uklęknął przed nią na jedno kolano. Spuścił wzrok, by nie patrzeć na jej twarz. To, że skończył chyba był oczywiste. Chciał coś powiedzieć do Alruka, czy to wystarczy, jednak nie śmiał tego zrobić w obecności kapłanki. W końcu nie pozwoliła mu mówić*
*Alruk cała swą uwagę poświęcał teraz drowce - tak jakby jeszcze przed chwilą doświadczone doznania gdzieś zostały stłumione. A zainteresowanie Veldenem ograniczało się w tej chwili do świadomości, że drow jest w tej samej czasoprzestrzeni.* F'sarn ves taudl whol nindel Jallil... *Drow rzekł wkładając w swój głos odpowiedni przepraszający ton. Wzrok swój skierował w miejsce pod stopami kapłanki, nie ważąc się na to by spojrzeć w jej lico.* Nindolen jaluk zhah ezual nindel dos zhaun ukta lu' nindel uk doerrus ulu dos Jallil... *Dopiero teraz lekkim ruchem ręki wskazał na Veldena nie spoglądając jednak w jego stronę. Alruk najpewniej teraz czekał na reakcję kobiety i na to, czy potwierdzi czy zaprzeczy ona wersję Przybysza.*
*skinęła głową słysząc słowa mężczyzny, po czym zerknęła na Veldena. Doskonale go znała i nie zamierzała tego ukrywać. W końcu sama powiadomiła go, by tu przybył, więc po chwili powiedziała odwracając twarz w stronę drowa, do którego mówiła* Siyo, Usstan zhaun ukta. T'yin Usstan dro'us ussta vaen delmah, Usstan della ukta ulu doerrus ulu nindol Qu'ellar. Uk zhah qu'elaeruk wun ussta Qu'ellar wun Devortis, gaer Usstan dro'us. *Widać było, iż naprawdę znała tego samca i to pewnie nie tylko jako maga, ale o wiele bliżej. W końcu prawie każda kapłanka miała jakiegoś zaufanego samca i nim najprawdopodobniej był dla Rauvy ten mężczyzna.*
*Velden dalej klęczał na jednym kolanie przed Rauvą. Kątem oka zerkał w stronę Alruka. Cóż, miał nadzieję, że udowodnił mu dostatecznie swoją wiarę i póki co, nie czekają go kolejne próby. Nawiązanie "więzy" z planem pajęczych otchłani i wykonywanie owego portretu mocno nadwyrężyło jego magiczne moce jak i jego ciało. Dodatkowo teraz czuł wyraźnie ukąszenia pająków. Nie groziło to jego zdrowiu ani życiu, rzecz jasna, jednak mógł wkrótce poczuć zmęczenie lub lekką obolałość. Jednak czymże jest ból dla drowa, jak nie kolejnym etapem życia? Ból towarzyszył drowom przez całe ich życie. Teraz wciąż milczał i wpatrywał się w buty Rauvy. Nie chciał okazać jej braku szacunku, w dodatku, dopiero co po wykonaniu takiego działa. Czekał na jakieś polecenia, czy inne słowa. Póki co, rozmowa tej dwójki, miała zaważyć o jego losach w twierdzy, jedno jej słowo, a cała organizacja stanęłaby przeciwko niemu...*
*Alruk słuchał uważnie, jakby dokładnie analizując każde zasłyszane słowo. A słowa jakie padły z ust kapłanki świadczyły o tym, że przybyły tu osobnik rzeczywiście mówił prawdę. Wszak właśnie potwierdzenie padło ze strony Rauvy. A choć drowka też tu była od niedawna to Alruk wiedział kim ona jest i z czyjego polecenia znalazła się w tym Domu. Toteż samiec raz jeszcze się skłonił i odparł* Usstan kampi'un Jallil. F'sarn zhaunus nindel Ilharess orn tlu qualla ulu kyorl dos tu' vel'klar l' draeval chu... *Zakończył gładko. Wiedział bowiem, że jest tylko kwestią czasu a Opiekunka wezwie ich przed swe oblicze. Teraz jednak jeszcze trzeba było poczekać na moment wezwania. Tu zaś wszystko co miało być zrobione zostało zrobione i wszelkie wątpliwości zostały rozwiane.* Bel'la dos Jallil. *Dodał jeszcze na koniec dając tym samym do zrozumienia, że on już nie ma zamiaru kapłanki niczym więcej niepokoić.*
*skinęła głową słysząc słowa mężczyzny, po czym spokojnym głosem powiedziała* Yol nindol selg'tarn zhah ibhurral, usstan orn alu ulu ussta zenphe. Usstan zhaun nindel Baut'wael vel'uss jous uns'aa l' i'dol ulu l' ragrubahen, jiv'elgg c'thlan xuil ussta wanre, lu' Usstan zhal'la plynn kyon d' ussta dalharil lu' plynn doeb klezn. *Po tych słowach spojrzała na mężczyznę czekając na jego reakcję. W końcu mimo wszystko mógł mieć inny plan lub wiedzieć, że Matka Opiekunka jest blisko, a przez to nie musiałaby iść do swej komnaty. Kontem oka zerknęła na Veldena, ale nadal nic do niego nie powiedziała.*
*Drow powoli się podniósł z kolan, patrząc na miejsce, obok którego stała drowka. Po chwili ozwał się służalczym tonem patrząc jej w stronę, ale nie bezpośrednio* Jallil, ka Usstan follu'oh weafl ulu dos nin? *zapytał mając oczywiście na myśli czas zanim zostanie wezwany. Nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Cóż, a stać w tym miejsce przez nie wiadomo jaki czas.. no bo i krzesła były w pewien sposób uświęcone i nie dla gości... Wolał zapytać kapłankę, niż potem tego żałować. Zastanawiał się, cóż go jeszcze czeka, nim przyjmą go do tego tej organizacji i będzie mógł nieco odetchnąć*
*Alruk skinął twierdząco głową na znak, że rozumie słowa Kapłanki. Wszak nie śmiał już zawracać jej głowę szczegółami o które sam się zatroszczy. A właśnie jedną z rzeczy o którą Alruk miał zamiar się teraz zatroszczyć był Velden. W tym sensie, iż to on poprowadzi dalej nowego Rekruta do odpowiedniego jego osobie miejsce. Co zaś dalej nastąpi to już zadecyduje ktoś inny rzecz jasna. Toteż nic dziwnego, że nie zważając na słowa maga Alruk rzekł do Rauvy* Usstan kampi'un Jallil. Usstan orn plynn kyon d' nindel jaluk lu' tesso dos vel'klar uk orn tlu. *I tu najpewniej chodziło i informację, gdzie Velden zostanie chwilowo zakwaterowany. Skoro bowiem podlega Rauvrze to kapłanka powinna wiedzieć gdzie on się podziewa. I o to Alruk miał zamiar zadbać. Teraz zaś czekał na reakcję drowki i gdy ta uzna, że wszystko jest w porządku wówczas zajmie się magiem.*
*już chciała odpowiedzieć Veldenowi, iż nie potrzebuje jego pomocy, ale słysząc słowa drugiego drowa, tylko skinęła głową, po czym powiedziała* Jal ditronw. Udos zhaun d'heen nindel uk xunus naut dro xuil uns'aa. Usstan xun naut ssinssrin ulu inbal ukta pholor l'karliik jal l'draeval lu'ji Usstan inbal z'lonzic degahr xuil ussta wanre. *Widać było, iż kobieta wiedziała, że samiec nie będzie mieszkał z nią w jednej komnacie, a nawet tego nie chciała. W końcu zawsze mogła go do siebie wezwać, a chciała mieć w swej komnacie troszkę prywatności i spokoju. Co do tego drugiego, to i tak nie była tego pewna, bo po pierwsze miała małe dziecko, a po drugie musiała zająć się szkoleniem swej służki.*
*Drow stał obok nich i przysłuchiwał się ich rozmowie. Sam nie wtrącał się już, gdyż "ważniejsi" rozmawiali, chociaż uważał Alruka za jakoś niewiele lepszego od niego, żeby nie powiedzieć, kogoś niżej postawionego. Rozumiał, że Rauva to kobieta i kapłanka. Ale ten fanatyczny samiec? Nie, nie uważał się za gorszego od niego... z tego co usłyszał i się domyślił, Rauva zrobiła już swoje, a Alruk, całe szczęście, także. Teraz ktoś inny miał go sprawdzić. Eh, gdy tu przyjeżdżałem, nie sądziłem że to tyle potrawa pomyślał sobie, dalej czekając*
Kyorl shlu'ta plynn dos ulu dosst zenphe Jallil, ka dos daewl ulu d' heen.. *Powiedział teraz Alruk do Rauvy zachowując nadal ton świadczący o szacunku.* Lu' udos... *Tu znór dłonią wskazał w stronę Vldena* ...orn alu ulu l' Wa'q. *Zakomunikował tym samym chcąc zaznaczyć, iż rzeczywiście to już wszystko i można się rozejść opuszczając tą komnatę. Oczywiście wzmianka o Wieży mogła dla niektórych tutaj wydać się interesująca.*
*Żołnierz zaś ciągle stojący przy przejściu, którym weszła Rauva słysząc, że o nim mowa zebrał się w sobie i skupił na wypadek, gdyby zostało mu bezpośrednio wydane jakieś polecenie.*
*słysząc słowa Alruka uśmiechnęła się troszkę przymusowo, po czym spokojnym głosem powiedziała* Ol zhah ou'tix natha bwael ul'hyrr, p'wal puis'tary naut quin Usstan zhaun Qu'ellar *W końcu drowka przybyła niedawno i dotąd była tylko w swojej komnacie i w piwnicy. Nie była więc pewna, czy trafi z tego miejsca do swej komnaty. Po tych słowach spojrzała na żołnierza i powiedziała do niego* Tesso uns'aa l' i'dol ulu ussta zenphe *widać było, że jak najszybciej chce wrócić do siebie, by zająć się swoimi sprawami.*
Jal ditronw *rzekł krótko Velden, starając się podporządkować tutejszym zasadom. Czekał aż żołnierz odprowadzi Rauvę oraz aż ktoś przyjdzie i po niego. Rzecz jasna, ona była ważniejsza, a jego sprawa mogła poczekać. Zastanawiał się, czego będą jeszcze od niego oczekiwać, co będzie musiał zrobić... teraz mógł już tylko czekać...*
*Alruk już nic nie powiedział i tylko czekał, aż Rauva uda się do obranego przez siebie miejsca. Dopiero gdy uwaga kapłanki przeniosła się na żołnierza drow rzekł do Veldena* Dos orn doer xuil uns'aa... *Tak by drow mógł go z łatwością zrozumieć. Choć rzecz jasna Alruk miał zamiar zaczekać jeszcze do czasu, gdy Kapłanka wyjdzie.*
*Wywołany zaś żołnierz skłonił się w wyrazie posłuszeństwa i rzekł* Qualla doer xuil uns'aa Jallil. *Czyli mówiąc krótko zaoferował się znów na przewodnika. Tym samym sięgnął do drzwi przejścia którym tu Rauva weszła i je otworzył. Widać droga prowadziła tym samym przejściem.*
*widząc otwarte drzwi powolnym dostojnym krokiem przeszła przez nie. Teraz przede wszystkim chciała iść do swej komnaty, by się rozpakować i sprawdzić, czy cokolwiek odpowiedniego ma w swej torbie. W końcu nie zabrała ze sobą dużo ubrań, a w zasadzie cały czas chodziła w tym samym.*
*Gdy tylko Rauva przekroczyła prób drzwi żołnierz podążył za nią zamykając za sobą drzwi i tak oto dwójka mężczyzn znów pozostała ze sobą sam na sam. Alruk łypnął na Veldena i ruszył w stronę wejście, którym sam tu wlazł.* Doer! *Rzucił za siebie, choć wiadomo do kogo te słowa były skierowane.*
*Skinął głową, rozumiejąc iż ma iść z Alrukiem. Czekał teraz, aż Rauva zostanie odprowadzona do siebie. Cieszył się, że ta część jego próby dobiegała wreszcie końca... Jednak wiedział, że teraz pozostanie mu czekanie, na kogoś ważniejszego od tego samca. Z pewnością trafi tym razem na kobietę. Miał nadzieję, że będzie ona dość wyrozumiała i nie będzie miała żadnej manii dominacji lub nie będą ją zwędzić palce...*
*Kto teraz nie miałby się zająć Magiem to najpierw trzeba było do tego kogoś dotrzeć. Bo raczej trudno się było spodziewać, że ów osoba pofatyguje się tutaj. Dlatego też Alruk gdy dotarł do drugiego z ukrytych przejść pchnął drzwi i łypnął za siebie czy Velden podąża za nim. Gdy zlokalizował go wzrokie dopiero wtedy przestąpił próg...*
*Drow odprowadził wzrokiem Rauvę, gdy wychodziła. Gdy Alruk ruszył, ten poszedł za nim, bo i po cóż miałby tu stać? Miał stać się członkiem pewnej organizacji, a więc musiał być podległy pewnym zasadom, w całym chaosie drowiej egzystencji. Szedł dwa kroki za Alrukiem i gdy ten wszedł, Velden ruszył za nim w przejście, ciekaw tego, co go czeka*
//I tym oto sposobem przenosimy się do wnętrza forum Velden Twoje konto zostaje uaktywnione a tą sesję zamykam.//